— Owszem, wiem — odpowiedziała z delikatnym uśmiechem. Kamień z serca, baba z wozu, koniom lżej, alleluja, jesteśmy zbawieni, dziewczyna uratuje mi cztery litery i w końcu będę mógł ruszyć do wybranki dnia dzisiejszego zabawiać ją przez resztę czasu i sprawiając, że spuści z siebie, chociaż odrobinę jadu, który przecież czai się w każdym człowieku i powoli go wyżera. — A czy pan zna Hope'a Dawkinsa? — Miałem ochotę zapaść się pod ziemię i jednocześnie wybuchnąć głośnym śmiechem, bo mieć takie szczęście do trafiania na osoby to należało tylko i wyłącznie do mnie.
A więc zakodować, czekoladowe oczęta, z którymi spędzę dzień dzisiejszy, należą do nikogo innego, jak do Sofii Taule.
— No to nieźle trafiłem — zaśmiałem się niemrawo, drapiąc się przy okazji po karku. — Miło mi ciebie poznać, nie spodziewałem się, że to akurat będziesz ty, przepraszam — dodałem, przejeżdżając palcami po karteluszce i licząc na to, że nie będzie aż tak pogięta, jak mi się wydawało. Mruknąłem niepewnie, wyciągając ją w stronę dziewczyny. — Tradycyjnie walentynka, mam nadzieję, że nie jest jakoś strasznie dramatyczna. — Parsknąłem, poprawiając się w siedzeniu. Jeśli zachowywała się tak ładnie, jak wyglądała, to byłem dzisiaj absolutnie najbezpieczniejszym i najszczęśliwszym chłopakiem. A nuż złapiemy wspólny język i jakoś się zaznajomimy. Lubi wiersze? A czytać? A bawią ją żarty związane z zielarstwem? Lubi kawę, czy herbatę? Czy nie nafuka na mnie, jeśli postawię jej ciastko?
To będzie raczej dobry dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz