Policzek piekł jak cholera, został obłożony już drugi raz w ciągu ostatniego pół roku, kurwa jego mać, czułem się, jak worek treningowy. Najpierw Davon, który sklepał mnie za nic i jeszcze mi się za to dostało, a teraz Rowena, która... Która w sumie to mogła to zrobić.
— Jesteś bezczelny, Amadeuszu — wysyczała, patrząc na mnie z takim wkurwieniem na twarzy, jak nigdy dotąd. Powtórka z rozrywki, chociaż wolałem się już więcej nie odzywać. — Przez takie gówniane zachowanie pieprzysz sobie życie na każdym, kurwa kroku, zrozumiesz to wreszcie, czy wolisz skakać z kwiatka na kwiatek, prawie spadając przy tym w przepaść, udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku? Jesteś tak chujową osobą, psujesz tak wiele, a potem tylko unosisz te walone łapy i mruczysz, że to nie ty za...
— Więc co tu jeszcze robisz? — odparsknąłem, przerywając jej monolog. Ściągnąłem brwi, wyprostowałem się nieco i tym razem to ja zrypałem ją wzrokiem. — Wychodzisz na tak obrzydliwą hipokrytkę w tym właśnie momencie, Roweno. Po co tu przychodzisz, po co zawsze przychodzisz i prawisz mi swoje racje, skoro wiesz, że i tak gówno to da, a ja, jak mówisz, jestem chujową osobą, bez krztyny szansy i nie mów, że tego nie powiedziałaś, bo wiem, że tak myślisz. Tak, zmarnowałem sobie życie, ale możecie z łaski swojej wszyscy się ode mnie odpieprzyć i dać umierać w spokoju?
— Bo jesteś dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam i nie chcę, żebyś popsuł wszystkiego, jak wtedy, swojej relacji z Willem. — I chyba oboje wiedzieliśmy, że poszła o krok za daleko, bo mina jej zmarkotniała, czoło pochmurniało, a oczy nagle zgasły, wiedząc, że obraliśmy zły kierunek i cofnęliśmy się o kilka kroków z naszą relacją.
— Nie masz prawa komentować tego, co pomiędzy nami zaszło, zresztą, sama wiesz, jak to wyglądało.
— Am, to nie moja wina, że wybrałeś akurat tę wersję zdarzeń, mogłeś wszystko wyjaśnić już wtedy i nie męczyć się przez kolejne lata z potężnym bagażem i naklejką „Dorabiam rogi za frajer” na czole, kurwa jego mać, ale nie, lepiej spierdolić bez słowa, przyjechać po swoje rzeczy, gdy ten siedzi w pracy i zniknąć ze świata na rok.
— Będziesz mi to wypominać w nieskończoność? Może skończymy ten temat, miałem kurwa dwadzieścia dwa lata, pstro w głowie i zmąconą psychikę, dasz mi wreszcie spokój?
— Doskonale wiemy, że teraz postąpiłbyś dokładnie tak samo, a twoja ostatnia afera z playstation idealnie tego dowodzi i błagam, nie wymyślaj wymówek, bo wszyscy, dosłownie wszyscy, wiedzą, że już wtedy je ze sobą zabrałeś i potrzebowałeś zwykłego pretekstu, żeby go zobaczyć. Dlaczego po prostu mu wszystkiego nie wygarniesz i nie wytłumaczysz, jesteście gorsi, jak dzieci, borze wszechlistny — krzyknęła. Nie powiedziała, nie mruknęła, krzyknęła, z tą swoją monstrualną siłą dominacji, ze swoim błyskiem w oku i bruzdą na czole. Wrzeszczała już nie tylko głosem, a całą sobą, duszą, wszystkim, co w sobie miała i wiedziałem, że sama jest na skraju, że sama już ma dość i sama nie chce już na mnie patrzeć, jak na wroga, ale musi, dopóki nie targnę się na poprawę jakości życia i zdrowia psychicznego.
I wiedziałem, że chce dobrze, bo nigdy nie chciała źle. Bo kochała mnie, a ja kochałem ją i temu nikt nie mógł zaprzeczyć, bo zawsze w przeszłości, hen, hen daleko w tył, była Rowcia i Amek, albo Amek i Rowcia. Bo gdy na imprezę zapraszałeś mnie, to zapraszałeś automatycznie ją i na odwrót.
Bo nigdy nie chcieliśmy dla siebie źle, bo mimo lat rozłąki, mimo darcia kotów, mimo założenia przez nią rodziny. Nawet mimo roku wykreślonego z naszego wspólnego życiorysu, to dalej chcieliśmy żyć o jeden dzień krócej, niż to drugie, by nie musieć trwać bez niego nawet przez chwilę.
Opuściłem głowę, zbity szczeniak przed swoją starszą siostrą, krukiem, który zawsze szybował gdzieś nad nim, pilnując, by ten nie poczynił niczego głupiego, a jak już, to żeby mu pomóc, nawet w największych tarapatach.
Wszyscy mówili to samo. Przyznaj się. Powiedz. Wytłumacz.
Jakby wspomnienie obcych rąk, brudu i skażenia było czymś tak prostym do usunięcia.
Ja chciałem, naprawdę chciałem, starałem się, ale to wszystko ciągnęło się za mną, jak smród po gaciach, bo niektórych rzeczy już się chyba po prostu nie wykasuje z pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz