niedziela, 7 stycznia 2018

Wypadki chodzą po uczniach [1]

Cholera, cholera, cholera, znowu się spóźnisz, Yevgeni.
W pośpiechu zapinałem guziki koszuli od mundurka, po czym szybko narzuciłem na siebie marynarkę i chwyciłem za plecak, nie patrząc, czy przypadkiem czegoś nie zapomniałem. Za spóźnienie oberwie mi się bardziej, a brakujący przedmiot mogę od kogoś pożyczyć. Powinienem się oduczyć rysowania po nocach, ponieważ potem zawsze tak było. Budziłem się na ostatnie kilkanaście minut przed, w panice się przygotowywałem, a potem biegłem jak na złamanie karku, omal naprawdę go nie łamiąc i starając się przetrwać, wpadałem w tłum uczniów, którzy także chcieli zdążyć na swoje lekcje. Wtedy ludzie zapominali całkowicie o innych i rozpychali się łokciami, torując sobie drogę do odpowiedniej sali kosztem osób, które miały w sobie resztkę kultury albo za mało siły, żeby wepchnąć komuś w żebra łokieć. Nie dziwota, więc że zaraz wylądowałem na ziemi i tylko cudem nie zostałem zdeptany. Z tego, co zauważyłem, to nie byłem jedyny, parę innych runęło na ziemię, a wśród nich Sofia, która również mnie dostrzegła.
— O, hej. Wiesz, generalnie bardzo chętnie bym pogadała, ale może nie leżąc na środku korytarzu. — Zaśmiała się, a ja jej zawtórowałem, zbierając się z podłogi. Kolana całe, łokcie całe, twarz cała, na ubraniach nie ma krwi, czyli żadna z ran się nie otworzyła. Yay! Nic mi do szczęścia więcej nie potrzeba. — Nic ci nie jest?
— Nie, na szczęście jestem cały — odpowiedziałem, uśmiechając się. — A tobie nic się nie stało? O tej porze na korytarzach planuje kompletne szaleństwo — dodałem i powoli oraz ostrożnie zaczęliśmy przesuwać się w stronę naszych sal.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis