wtorek, 9 stycznia 2018

Panie, nie ze mną te numery [3]

Chyba przeczuwałem to wszystko od dłuższego czasu. Coś mnie w kościach brało, coś pchało do czynu, którego określić nie mogłem i nawet nie wiedziałem, jak miałbym to zrobić. Wszystko zmierzało ku jednemu, a Karma, po kilku miesiącach postanowiła w końcu wrócić. Karma w postaci pięści lecącej w moją twarz, przed którą nawet nie uciekałem, bo wiedziałem, że dostać muszę i jak bardzo by to nie bolało, zostaje mi jedynie zaciśnięcie zębów i poważne zastanowienie się nad sobą, bo to wszystko zmierzało w bardzo niebezpiecznym kierunku.
Ale dostać od osoby trzeciej? Zupełnie nieznanej?
Nie dziwiłbym się, gdyby to była Heather, która wróciłaby specjalnie tylko po to. Nie dziwiłbym się, gdyby był to Will po ostatniej akcji, po jego rozmowie z Roweną, która pewno wypaplała mu wszystko o moim obecnym stanie, bo zawsze gadała. Nie dziwiłbym się, gdyby to była wyżej wymieniona, bo miała ku temu powody i szczere intencje. Nawet Hopecrafta bym przeżył, ale kurwa jego mać, od obcej mi osoby? Od skurwysyna, z którym nigdy nie przyszło mi gadać w cztery oczy?
I chyba to właśnie utwierdziło mnie w przekonaniu, jaką tak właściwie wywłoką człowieka jestem. Bo powiedzmy sobie szczerze, dobry nie byłem i nigdy nie będę, a nawet do neutralnego, szarego Kowalskiego było mi daleko.
Ta cała sytuacja, ból na policzku, atak rozwścieczonego chłopaka, obudziły mnie. Chwilowo, znaczy się, bo zastrzyk energii, chęci do działania i zmienienia się na lepsze, zapomnienia o przeszłości, przeminął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a ja skończyłem z przeobrzydliwym ciężarem na duszy i chęcią wypłakania sobie oczu.
Dostanie na pysk. Jakże uwłaczające ludzkiej godności. Jakże udowadniające, że nadajemy się tylko do zmieszania z gównem. Jakże przyczyniające się do upadku każdej kolejnej jednostki.
Krew w ustach, bo zahaczyłem zębem o wargę.
Uśmiech na twarzy, bo bestia spała głęboko i mocno.
Nieco rozczarowane spojrzenie skierowane do młodziana. Okoliczna gawiedź się zebrała, większość nie podchodziła, jakby nieco zlękniona.
A w tym wszystkim my dwaj w tym jakże beznadziejnym teatrze życia, o które zawzięcie walczymy, chociaż nic tu po nas.
Z siadu opadłem na ziemię, przymknąłem oczy, twarz otulił gorzki uśmiech.
Umieram kolejny raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis