Przyparty do ściany, w miejscu skąd nie ma ucieczki, byłem od dziesięciu lat, jak nie więcej. To znaczy pewnie i więcej, ba, znając mnie od pieluch, jednakże nie było to aż tak odczuwalne. Teraz, na domiar złego i do podniesienia mi poziomu adrenaliny w organizmie, wciśnięto mnie w kaftan bezpieczeństwa, żebym przypadkiem się nie miotał i stanowił łatwiejszy cel dla drapieżników.
No i tak oto znalazłem się w punkcie bez wyjścia, gdzie z lewej strony wzrokiem gromił mnie Will, z którym ilość spraw, których jeszcze nie zdążyliśmy zamknąć, była zatrważająca, a los widocznie miał jeszcze plany co do tego, jak nas udupić. Po prawej stronie charczał i buczał Miński, tak ładnie rozdzierający moją umowę o pracę. O tyle szkoda gadać, prochy ciągle coś szeptały mi do ucha i wprawiały dłonie w ruch, drżenie niczym podczas ataku padaczki. Wspomnienie pewnej intrygującej panny podejmowało syzyfową pracę, usiłując się z nimi jakkolwiek rozprawić.
No, a kto założył kaftan i podłożył nóż pod gardło? No kto? No nie kto inny, jak pierdolony Davon, pan i władca, obrońca swojego pizdusia plastusia, który zdążyła nakablować, że ja pfe, że ja tfe, że ja go takiego biednego zostawiłem na pastwę losu w barze.
Synu, żebyś ty chociaż wiedział, jak wygląda rzeczywiste zataczanie się w rowie, a piszczysz o byle kieliszek. Czy tam dwa.
Jednego byłem pewien. No, dwóch. Po pierwsze, zajebiście się bałem, po drugie, zajebiście się bałem.
Po trzecie drapieżnik mnie dostrzegł, wprawił swoje dwu milowe kulasy z ruch, a ja wiedziałem, że choćbym wściekliznę miał, to bym z demonem walki nie wygrał. A uciekać? Prędzej wyrżnąłbym popisowego orła na środku tłumu, skończył na OIOM-ie, a potem na odwyku, bo ilość środków odurzających w moim ciele przekroczyłaby względną normę, która jeszcze nie sprowadza cię do zakładu pogrzebowego, a raczej twoich bliskich.
Jak dycham? Jeszcze nie wiem.
Pewne było jedno jak nie prochy, to Davon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz