Ja zawsze uważałam, że wszystkim należy się szacunek. Czy to żywym, czy to... trochę podjadanym przez robaki kryjące się w ziemi. Ale szacunek się należy, a na pewno nie okazywali go łowcy duchów, ganiając naszą ukochaną, lub nie, biblioteczną zmorę i nie pozwalając jej zażyć spokojnego życia pośmiertnego, jakkolwiek dziwnie i absurdalnie to nie brzmi. Istota rozumna to istota rozumna, a biedak nie popełnił przecież żadnej straszliwej zbrodni, więc zabieranie mu wolności było łamaniem prawa. Oburzające, obrzydliwe i godne prychania oraz wzdychania nad głupotą niektórych osób.
Stuknęłam kilka razy obcasem, chodząc w tę i z powrotem po raz dwudziesty szósty i zastanawiając się, co począć z tym fantem. Zorganizować strajk uczniów, protest, nie przychodzić na lekcje, przestać jeść? Nie, nie, w końcu wśród naszych przyjaciół, znajomych i kolegów były osoby, którym duch przeszkadzał, zawadzał w spokojnym kontemplowaniu tekstu. A więc odpada. Sabotaż, rozwieszenie kubłów z zimną wodą i pociąganie za sznurki w odpowiednich momentach, gdy łowcy znajdowali się idealnie pod nimi? Oj nie, zdecydowanie nie, zbyt Jamesowo Bondowe, w dodatku nie miałabym siły, żeby te wiadra zawiesić nawet metr nad ziemią, a byłoby to za nisko. Prychnęłam podirytowana i spojrzałam przez okno, obserwując całą zgraję pod biblioteką. Zdecydowanie tłumy zainteresowały się losem biednego ducha. Zmrużyłam oczy, nerwowo zastukałam trzy razy czubkiem buta o podłogę i nagle... idea, pomysł, cudownie, perfekcyjnie. Wręcz podskoczyłam ze szczęścia, zaśpiewałam i zatańczyłam, po czym szybko wymknęłam się z pokoju z dosyć szybko kiełkującym planem w głowie.
Bo w końcu kto zabroni użyć mi trochę uroku osobistego?
251 punktów dla drużyny A
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz