środa, 3 stycznia 2018

Konflikt biblioteczny [5]

Chociaż raz ten stary chuj zrobił coś dobrze, a przynajmniej spróbował i sprowadził odpowiednie jednostki, które miały zająć się demonem ze szkolnej biblioteki, złem wcielonym, diabłem w skórze ducha, wrogiem numer jeden mojej głowy, przez którego już niejednokrotnie musiałem plątać się po placówce z bandażem na głowie, bo nie tyle, że nabił mi guza, co roztrzaskał okładkę i przy okazji rozciął mi skórę. Krew na włosach, krew na skroni, krew, najlepszy przyjaciel, największy wróg, ból, piękno, bród, honor, szlachetność. Czerwona, jak te róże, które dawniej otrzymywałem, szkarłatna jak materiały, które przychodziło mi malować, burgundowa, jak moje myśli, jak ból, który ostatnimi czasy rozpychał moje marzenia i wypełniał głowę, wysadzał, roztrzaskiwał w drobny pył.
Sięgałem po tabletki, które już nie działały. Łapałem się opium, a to robiło, co trzeba i jeszcze więcej.
Zapadałem się w grząskim terenie, zataczałem błędne koła, a parszywy śmiech huczał mi echem w uszach, powtarzał się notorycznie, drapał bębenki, dzwonił młoteczkiem bez wytchnienia.
Pokręciłem agresywnie głową, stop, to wszystko dopiero za tydzień, po prostu stop.
„Nie myśl, Amadeuszu, chociaż przez chwilę, po prostu nie myśl”.
Tak by powiedział. Zdecydowanie, właśnie tak by powiedział.
Ciepły głos ciągle brzęczał gdzieś tam z tyłu i głuszył rechot, który nie ustawał. Poprawiłem marynarkę. Zaczynasz wariować, Amadeuszu, zdecydowanie zaczynasz dostawać korby.
Duch, przecież o ducha chodziło, powinienem myśleć o tym, a znowu odpłynąłem w siną dal. Duch. Duch. Cholerny duch, duszysko.
Dyżur na korytarzu, cała wataha dzieciaków, które siedziały stłoczone, plotkowały, oczy im się świeciły, mimo że miny nie były najciekawsze. Ruda pinda na czele podjuszała całe towarzystwo.
Duch. Duch.
— Słuchać mnie, do kurwy nędzy. Którekolwiek z was, dzieciaki, chociaż pomyśli o tym, żeby wysunąć swój zasmarkany nos poza mury tego budynku, chociaż spojrzy w stronę biblioteki albo – co gorsza – zaciągnie się do niej i pomyśli o tym, żeby pomóc temu zasranemu duchowi, demonowi, czy kto tam wie, czym on tak właściwie jest, a nogi z dupy powyrywam, wsadzę głęboko w nią i zatopię was w takim szambie, że chociażbyście na kolanach błagali o odkupienie grzechów, nie zdacie, a od ilości sprawdzianów i kartkówek, będziecie mieli ochotę rzygać, aż do wyplucia trzewi, rozumiecie?
Groźba jest karalna?
Srał pies, w więzieniu czeka mnie miły kącik dla siebie, posiłki na zaraz teraz, przyjemna samotność i lekarz na wczoraj.
Żyć nie umierać. Tylko prochów brak.
Leki, gdzie są leki.

385 punktów dla drużyny B

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis