piątek, 5 stycznia 2018

Konflikt biblioteczny [17]

Życie trwało dalej, egzaminy przyszły, egzaminy poszły, a w sumie aż tak wiele się nie pozmieniało. Nadal cała szkoła huczała od plotek, tym razem z nieco innej perspektywy, przynajmniej naczelne plotkary skupiły się na nieco innych obiektach, powiedzmy. James jak zwykle w chwale, świetle reflektorów i blasku cudzego zainteresowania, zwłaszcza po tym, jak jego drobna akcja łazienkowa z Nivanem wyciekła za anonimową namową w jedną czy w drugą stronę. Jakkolwiek za jego drobne przedstawienie potem sam musiałem cierpieć, bo Foma dosłownie się obraził, kłótnia leciała za kłótnią i swoje odbić musiałem. A w razie czego, to i tak wszystko wina Jamesa, nikt nie zaprzeczy. 
Życie trwało dalej, a drobne plotki na temat jamesowatego romansu, który rozwijał się w tajemnicy przed wszystkimi, ponieważ miłość dwóch chłopaków była zakazanym owocem, zważywszy na fakt, że Nivana wszyscy uważali za kobieciarza (w trybie dokonanym i puszczającym się) i Jamesa również (w trybie niedokonanym, ale już uświadomionym). W ten sposób biedny kolorowowłosy musiał cierpieć wewnętrzne rozterki, bojąc się wyznać światu, że w rzeczywistości ukrywał własne homoseksualne zapędy, najzwyczajniej w świecie się wstydząc. Z drugiej strony był nieprzyzwyczajony do męskiego towarzystwa blondyn, nawykły do otaczania się rzeszą kobiet, fanek i nauczycielek wszelkiej maści, które w większości wahały się między zmolestowaniem jego gardła językiem a dostaniem się od razu do portek. 
No, cóż, można i tak. Przynajmniej miały możliwość łudzenia się, że kiedykolwiek spojrzy na nie w inny sposób niż jak na koleżankę z klasy. Rozwijanie znajomości, jak doskonale znałem od wielu lat chłopaka, przychodziło mu łatwo wyłącznie w strefie przyjaźni, a i tam większość opierała się na wąskiej linii zaufania, za którą przepuszczał niewiele ludzi. 
Rewelacji było za to więcej, chociażby krążyły otwarcie plotki o tym, że w końcu Cesarz zamierzał nas odwiedzić i pobuszować nieco po tutejszym terytorium, chcąc wybadać, czy kasa się zgadza i nie marnujemy wszelkich zasobów ludzkich. Niedoczekanie jego, Mińsk praktycznie wariował z niepokoju, co było doskonale zauważalne, tylko szaleniec mógłby spróbować wywalić tego cholernego ducha z biblioteki.
Szaleniec jak ja, albowiem za dużo razy oberwałem książką po głowie, nastąpiłem na wystający z podłogi gwóźdź, omal nie zginąłem przygnieciony przewróconym regałem, tutejsza lampka na biurku przy czytaniu poraziła mnie nawet raz prądem, a zwykła naukowa wyprawa zamieniła się w zabawę w dzikiej dżungli. Problem polegał na tym, że Tarzanem bynajmniej nie byłem, co kończyło się moimi porażkami. Zwykle.
A teraz nadszedł moment, żeby wyrównać warunki. 
Z zadowoleniem potarłem zmarznięte ręce, wyprostowałem się i przyjrzałem się budynkowi. Kto by pomyślał, że jeden mały duszek potrafi zrobić tyle zamieszania, żeby nam wszystkim dać po łapach i przy okazji nastraszyć na całego. Do tej pory pamiętałem strach na twarzy Heather, gdy wróciła bez teczki i mamrotała bez ładu i składu, że została napadnięta przez regałowego potwora. Początkowo z Jamesem nie daliśmy temu wiary, co skończyło się kilkoma siniakami, gdy poszliśmy sprawdzić prawdziwość wersji dziewczyny na własnej skórze. Auć. Mój nadgarstek już chyba nigdy nie będzie w pełni w sprawny.
Ale nadal, przed drzwiami biblioteki zgromadził się spory tłum ludzi, mniej lub bardziej chętnych do pomocy w wykurzeniu upierdliwego mieszkańca z jego odpornego na uczniowskie naukowe zapędy. Naprawdę, to już zostawało tylko się powiesić. Pomyślmy, co możemy zrobić, żeby dodatkowo wnerwić jegomościa? Tyle rzeczy do zrobienia, tyle planów do wymyślenia, tyle rzeczy, które wciąż należy jeszcze wykonać w odpowiednim terminie. Już nawet rezygnacja częściowa z samorządu na rzecz większego zaangażowania w działalność klubową. Powoli wychodziłem na prostą, zaczynałem reorganizować moją dzieciarnię i docierać w niezbadane granice alchemii, które się niektórym nawet nie śniły. A już zwłaszcza biednym studenciakom, którzy żyli wyłącznie kawą i okazjonalnymi odcinkami "Mody na skrzydła", choć nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ktokolwiek ogląda taki szmelc. Szybko wślizgnąłem się do środka budynku, decydując na rozpychanie się łokciami i rzucanie wrogich spojrzeń, co w połączeniu z moją reputacją w końcu zadziałało w miarę dobrze. 
I wtedy dostrzegłem Fomę. Mojego cudownego, wspaniałego chłopca, który siedział przy stoliku, z tymi swoimi nowymi okularami założonymi na bakier, rozbieganymi oczami, które śledziły kolejne słowa książki, a przede wszystkim: uśmiechem, za który mogłem zabić, a to, przez nasze ostatnie kłótnie, nie zdarzało się często.
Odchrząknąłem delikatnie, pragnąć dać mu do zrozumienia, że jestem obecny. Wolałem nie wystraszyć go bardziej niż zazwyczaj, mistyczna atmosfera tego miejsca udowadniała, że zawał jest możliwy nawet w takim miejscu. 
— Cześć Dexter — mruknął, a ja zadrżałem na dźwięk jego głosu. — Co ciebie tu sprowadziło? Czekaj, wiem. Duch i... i ty byś chętnie się go pozbył — stwierdził, prychając z udawanym oburzeniem. Doskonale znałem jego gierki, on moje również, przecież byliśmy tak podobni pod tym względem, nawykli do grania, nawet z samym sobą. — Jak możesz?
— Gotowy na krótką grę? Wąsy powoli już zapuszczam,  ale z ducha możemy ugrać całkiem niezłą zabawę. Zdawałeś się go nawet lubić przez cały ten czas. — Spróbowałem go skusić. — Wspólna gra, proste reguły, normalny zakład, na czyje wyjdzie, ten trzaśnie mocniej. Jakiś pomysł na nagrody?


809 punktów dla drużyny B

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis