Wyszłam z pokoju z niewielkim plecakiem na plecach i ruszyłam w stronę budynku biblioteki. Zebrała się tam już całkiem niemała grupa ludzi. Zwolennicy ducha i jego przeciwnicy.
Cała sytuacja zaczęła się od tego, że dyrektor wezwał profesjonalnych Łowców Duchów, by pozbyli się ducha z biblioteki.
Owszem, może i bywał on zagrożeniem i zwalał ludziom książki i regały na głowę… Ale jednak AWU bez ducha, to nie AWU. Poza tym, dla mnie okazał się wielce łaskawy, zrzucając mi pod nogi książkę, której akurat szukałam, ucząc się do egzaminów. Zawczasu zaopatrzyłam się wtedy w parasolkę z grubego materiału i czujnik nieznanego ruchu wokół mnie.
Teraz zamierzałam pomóc w uratowaniu naszej "maskotki" z piekła rodem.
Zakradłam się pod tylną ścianę budynku, gdyż wejście od przodu było niemożliwe, z powodu obstawy. Z tą właśnie obstawą spierali się uczniowie, chcący pozostawienia ducha.
Wyjęłam z plecaka rękawiczki z ogromnymi przyssawkami z funkcją zasysania powietrza, co ułatwiało wspinaczkę, a dwie kolejne duże przyczepiłam do butów.
Wspięcie się na ścianę zajęło mi około dziesięciu minut, przy czym najadłam się strachu, ale moje ubranie wyposażone było w samonadmuchujące się poduchy, które w razie czego miały mnie uratować przed śmiercią od upadku z wysokości.
Według wcześniej przestudiowanego planu biblioteki, odnalazłam właz ewakuacyjny. Nie pytajcie, skąd na dachu właz ewakuacyjny. Otworzyłam go, przekręcając dużą obręcz i zeskoczyłam w dół. Podłoga znajdowała się niecałe dwa metry pode mną, więc zrobiłam to bez obaw.
Wyciągnęłam z torby urządzenie wzmacniające głos i wprowadziłam odpowiednie ustawienia. Mój głos po tym miał być grubszy, bardziej zmutowany, niczym diabła.
Odnalazłam miejsce, gdzie stało dwóch mężczyzn, rozglądających się za duchem między regałami na parterze. Ujrzałam ducha siedzącego na szczycie jakiegoś regału, ukrywającego się przed wrogami.
— Do was kieruję to wezwanie. Jam jest Lucyfer, król Piekieł. Nie macie prawa usunąć stąd mojego syna, plugawi ludzie! Jeżeli to uczynicie, was i wasze rodziny spotka ogromne nieszczęście! —powiedziałam głośno do mikrofonu. — Macie ostatnią szansę na uratowanie swojego i ich losu. Opuśćcie ten budynek. Natychmiast.
Mężczyźni rozglądali się za głosem dookoła, ale na próżno. Po chwili zaczęli się naradzać, a ja udałam się z powrotem do włazu. Przystawiłam drabinę i wspięłam się na dach. Przyssawkami zeszłam po ścianie i będąc już na dole, przebrałam się w mundurek i z plecakiem na plecach, jakby nigdy nic, podeszłam do głównego wejścia, gdzie stali inni.
Ciekawe, czy podziałało.
385 dla drużyny A
385 dla drużyny A
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz