Westchnąłem, zastanawiając się, kiedy wyparowała z niej ta cała złość, to całe zniechęcenie, kiedy po prostu stała się zmęczona, mętna, zbyt zabiegana dla własnego szczęścia. Doskonale wiedziałem, że kręciła się po szkole z tym Smerfem, Dexter od czasu do czasu poczyniał jakieś nieprzychylne komentarze o tym, że w sumie, to na Wandę, jako Przewalską, nikt zasługiwał i nikt zasługiwać nie będzie. A w ogóle to jak młodsza siostra, więc najlepiej, jakby została wieczną dziewicą i oddałaby się do klasztoru, to nie musiałby się martwić o idiotów, wyczekujących z kwiatkami pod jej drzwiami.
Tyle w kwestii łączenia rodzin, Davon praktycznie już adoptował gówniarę.
Tyle w kwestii łączenia rodzin, Davon praktycznie już adoptował gówniarę.
— No bo — zaczęła niepewnie, a ja poczułem się głupi, że tak w ogóle ośmieliłem się na nią nakrzyczeć. Przewalska to Przewalska, ale najwidoczniej to nie był najlepszy dzień jej życia. — No bo są plotki. Że ty z Nivem się przespałeś, byliście głośniejsi niż Dexter i Foma, i w ogóle... No — zakończyła, a ja zmarszczyłem czoło, zastanawiając się, gdzie ją serce poniosło, że zaufała komuś takiemu jak Nivan. I w sumie wiedziałem, że to nie jest zła osoba, bo Niv był... Cóż, to Niv. — I myślałam, że to ty te plotki rozpuszczałeś. I nawet nie wiem po co. Ale byłam zła, bo Niva to gryzie i no...
— I nawet nie pojawiłeś się w oranżerii... — mruknęła, spoglądając przez okno. — Co by ci szkodziło spróbować? — I po jej głosie już wiedziałem, że nie jest dobrze, więc z ociąganiem ruszyłem do przodu, wyciągając dłonie, łapiąc dziewczynę i przytulając do siebie.
— Hej, hej, dlaczego mam wrażenie, że wszystko ci się na raz zwaliło? — burknąłem niemrawo, starając się zamaskować niepewność w moim głosie. — Słonko — bo w sumie była jak słońce, włosy jak promyki, uśmiech jak zwiastun poranka — nawet jeżeli przespałbym się z Nivem, to są nasze prywatne sprawy. — Złagodniałem na moment, odchrząkając. — Ale z racji, że się o przyjaciela martwisz, to mogę wybaczyć. Jednorazowo. — Za propozycję oranżerii, głupią, bo głupią, ale jednak propozycję. — Porozmawiam nieco z ludźmi i wyprostuję kwestię. — Na tyle na ile dam radę.
— A oranżeria, cóż. — Uśmiechnąłem się słabo. — Nadal twierdzę, że leżącego się nie kopie. Po prostu... — zawahałem się przez moment. — Chyba już wolałbym nie próbować wcale, niż znowu się zawieść, wiesz? — Bo dłonie były najmniejszym problemem i w ustach doskonale czułem gorycz porażki, ale prawda była taka, że mogłem tylko patrzeć, jak oni odchodzą, umierają, starzeją się. Niekoniecznie w tej kolejności.
— Hej, hej, dlaczego mam wrażenie, że wszystko ci się na raz zwaliło? — burknąłem niemrawo, starając się zamaskować niepewność w moim głosie. — Słonko — bo w sumie była jak słońce, włosy jak promyki, uśmiech jak zwiastun poranka — nawet jeżeli przespałbym się z Nivem, to są nasze prywatne sprawy. — Złagodniałem na moment, odchrząkając. — Ale z racji, że się o przyjaciela martwisz, to mogę wybaczyć. Jednorazowo. — Za propozycję oranżerii, głupią, bo głupią, ale jednak propozycję. — Porozmawiam nieco z ludźmi i wyprostuję kwestię. — Na tyle na ile dam radę.
— A oranżeria, cóż. — Uśmiechnąłem się słabo. — Nadal twierdzę, że leżącego się nie kopie. Po prostu... — zawahałem się przez moment. — Chyba już wolałbym nie próbować wcale, niż znowu się zawieść, wiesz? — Bo dłonie były najmniejszym problemem i w ustach doskonale czułem gorycz porażki, ale prawda była taka, że mogłem tylko patrzeć, jak oni odchodzą, umierają, starzeją się. Niekoniecznie w tej kolejności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz