wtorek, 9 stycznia 2018

Bez granic [1]

Kolejne dni mijały, a ja po prostu chciałam zniknąć, wrócić do domu i pojawić się dopiero po rozwiązaniu wszystkich spraw. Sama nie wiem. Może po prostu i mnie dopadło zmęczenie oraz zmarnowanie, bo nawet nie zabierałam sobie kilku sekund by związać włosy, czy poprawić podkolanówkę, która tak jakoś opadła troszkę niżej od tej drugiej. Żyłam, oddychałam, uśmiechałam się i bynajmniej nie miałam z tym dużego problemu. Po prostu, tak jakoś, nawet tych najszczęśliwszych czasami łapie taki mały stworek i troszkę blokuje płuca czy umiejętność wysypiania się, ale było ok. Zawsze jest.
Czy zauważyłam kota kręcącego się coraz bliżej mnie? Oczywiście. Czy wspominałam coś o nim w rozmowach? Oczywiście. A czy przejęłam się nim, tak jak przejąć się powinnam? Oczywiście, że nie i tu chyba popełniłam błąd, chociaż zgłaszałam już wcześniej jego zachowanie, podejścia i groźby, a żadne działania podjęte nie zostały. Szkoda, tak bardzo szkoda, bo to nie ja na tym ucierpiałam najbardziej...
— Kogo my tu mamy? — Pytanie rzucone w powietrze, doskonale wiadomo od kogo i do kogo kierowane.
Zatrzymałam się i spojrzałam na kota, który przywdział na twarz obrzydliwy uśmiech. Wierciłam go zielonymi oczami z niewzruszoną miną i wyczekiwaniem wymalowanym na twarzy, bo już dawno chciałam być w akademiku, zajrzeć do Fomy czy zrobić sobie dobrą herbatę.
— Nie bój się — oświadczył, a ja podniosłam prawą brew (tak, tę z blizną), spoglądając na niego pytająco.
Nie, nie powiedziałam nic. Po prostu stałam i patrzyłam się w pustkę, tylko tą pustką tutaj był Kyozuo. Cisza.
I ja z obojętną miną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis