wtorek, 9 stycznia 2018

Bez granic [0]

Kto by pomyślał, żeby brać na poważnie groźby z portali społecznościowych? Przecież to oczywiste, że to żarty. To tylko małe, niewinne psikusy, które nie prowadzą do niczego złego. Tym bardziej nikt nie zamierza nikomu wyrządzić nimi krzywdy, mam rację? O ile nigdy nie oszukiwałbym samego siebie, a tym bardziej zaprzeczał sam sobie, tym razem musiałem się ze sobą nie zgodzić.
Wando, to, że nie wzięłaś moich słów do serca, było twoim błędem.
Nie potrafiłem określić, czy wiedziałaś, że jestem w pobliżu. Cały dzień zachowywałaś się normalnie, rozmawiałaś z ludźmi, zaglądałaś do notatek... Wszystko w zwyczajnej, codziennej rutynie, w tym samym rytmie co zawsze. Bez pośpiechu, bez wielkich opóźnień. Nie wyglądałaś, jakbyś wiedziała, a jednak mogłaś myśleć swoje. Techniki odczytywania myśli jeszcze nie opanowałem. Jak na złość, wyglądało na to, że w tym życiu mi się nie uda.
Umówione miejsce, konkretny odcinek trasy za szkołą, żeby niczego nie było słychać z pokojów uczniów. Robiło się już ciemno, godziny wydawania kolacji niedługo miały się zakończyć.
Gdzieś w środku wiedziałem, że nie przyjdziesz, co nie oznacza, że nie wiedziałem, co zamierzasz zrobić.
Panna Przewalska przez przypadek akurat przechodziła niedaleko miejsca, w którym byśmy się spotkali, gdyby tylko wzięła mnie na serio. Nie zrobiła tego, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Być może liczyła, że w jej życiu zawsze znajdzie się rycerz na białym koniu, który uratuje ją z opałów?
Szybkim ruchem dotknąłem noża w tylnej kieszeni spodni i ruszyłem przed siebie, przywdziewając najładniejszy uśmiech, na jaki byłem sobie w stanie w tamtym momencie pozwolić.
— Kogo my tu mamy? — rzuciłem w powietrze, ale dziewczyna mimo wszystko wychwyciła głos i odwróciła się w moją stronę. — Nie bój się — dopowiedziałem od razu, gdyby miała zacząć uciekać. W końcu... Przyszliśmy tylko pogadać, prawda? Wyjaśnić stare spory i nieporozumienia...
Niech tylko spróbuje nie słuchać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis