Przewróciłam oczami, gdy pominął wszystkie bajki w swoim folderze, a rozbawiony uśmiech ukryłam za kubkiem herbaty. Przecież Mustang z Dzikiej Doliny to świetny film, nie miałam pojęcia, o czym mówił. Pfff.
Gdzieś w tle mignął mi Zwierzogród, więc obiecałam sobie, że gdy się skończy film, z premedytacją go włączę, mamrocząc coś o tym, że ja duszą jestem dzieckiem i chcę bajkę. Kij z moim wiekiem. Tak, zdecydowanie trzeba tak zrobić.
— Co u Mordechaja, Radii i Vici? — Poprawiłam koc i usiadłam po turecku, trzymając ostrożnie ciepły kubek. Floks, Klarkia i Słonecznik, cóż to oni mogą robić i jak się miewać?
— Radia pewnie jak zwykle zatraca się w muzyce, unikając mamy. Vicia siedzi przed sztalugami albo robi następny wazon. A Mordek... — przerwałam, zastanawiając się, czy przypadkiem nie wpędził siebie w jakieś kłopoty. Ewentualnie znowu się gdzieś wydurniał. Ewentualnie złapał jakieś choróbsko i kurował się u cioci Lovi, mamrocząc, że może wezwać każdego lekarza, poza wujkiem Lulu, bo jutro w ogródku Zamku na Wrzosowym Wzgórzu będzie zakopywać jego zwłoki. Prawdopodobnie oprawcami okażemy się my.
Westchnęłam ciężko, mimowolnie się niepokojąc. Ja nie zostałam Ofelią, więc mu nie wolno zostać trupem.
— A Mordechaj to po prostu Mordechaj. Różnie z nim bywa, ale sobie jakoś radzi — dokończyłam, niby niedbale wzruszając ramionami i wyciągnęłam dłoń, by przeczesać włosy Hortensji. — A jak... Tam? — spytałam, wahając się i nie umiejąc użyć właściwych słów. To zdecydowanie był zły moment. Ale... Meh, chciałam z nim o tym porozmawiać, nawet jeśli nie skończyłoby się to zbyt dobrze. Po prostu cholernie się martwiłam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz