piątek, 8 grudnia 2017

Rewolucja cukrowa [10]

Rozchyliłem szerzej powieki i uniosłem brwi, by przez chwilę posiedzieć w zupełnej ciszy, spoglądając na Wandzię, która zyskała w moich oczach dodatkowe punkty do kategorii "ciamajda".
Nie mogłem się powstrzymać i gdy ponownie przeanalizowałem całą sytuację, wyobraziłem sobie dziewczynę lądującą z twarzą w ramie łóżka, a na koniec ją w papućkach, wybuchnąłem głośnym śmiechem, za który zostałem prędko zgromiony wzrokiem. Nie dało się inaczej, to wszystko było tak komiczne.
— Oh, karmo, za moją reakcję skończę w piekle, ale nie da się inaczej — mruknąłem, przerywając krótką falę charakterystycznego, niezbyt dźwięcznego chichotu. Prawdopodobnie śmiech był moją najgorszą cechą, brzmiałem jak gorsza wersja Thorne, a po dłuższym czasie, gdy zaczynało mi brakować powietrza, zmieniałem się w chodzący czajnik. Ciekawie, czyż nie? — Hej i tak nie jest tak źle, spójrz na tego rudego chłopaka. — Wzruszyłem ramionami. — Przynajmniej bardziej niż pewien jestem tego, że musisz bardzo, bardzo, bardzo uroczo wyglądać w takich skarpetkach, albo kapciuszkach.
Jak głupio musiało to wyglądać, gdy ktoś jak ja mówił słowo, jak "Kapciuszki"? "Bąbelek"? Bardzo? To dobrze.
Poprawiłem się w miejscu, a nawyk ponownie powrócił i odchyliłem się mocno na krześle, bo nie potrafiłem inaczej. Przepadałem za bujaniem się na meblu i za denerwowaniem Wandzi, której żyła zaczynała pulsować na czole, a ciało podrygiwać, gdy gibnąłem się za mocno.
No i koniec końców dostałem za swoje, bo nagle środek równowagi się przeniósł. Gwałtownie, niespodziewanie, a ja zaliczyłem spektakularny upadek z głośnym "kurwa" na ustach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis