Dziewczyna podniosła się nieco do góry, a ja mogłem tylko prychnąć i pokręcić z niedowierzaniem głową. Zaczynając od tego, że w każdej chwili mogła mi tu jeszcze zemdleć, kończąc na fakcie, że jeżeli tak pracowała z jej zwyczajnymi lekarzami, to się nie dziwiłem, że tyle czasu chodziła praktycznie struta, napięta jak struna.
— Bo chciałabym pomóc, tylko potrzebuję składników twojej maści — mruknęła. Zamrugałem z niezrozumieniem, zastanawiając się o czym Przewalska tym razem bełkocze, ale tej dziewczyny nie dało się brać na poważnie. — Bo... bo możliwe, że mogłabym ją ulepszyć. Lub w ogóle zastąpić czymś innym. Wiesz, tkanki uodparniają się w końcu, uczą się, a używanie jednej rzeczy i tylko niej nie działa tak dobrze, jak na początku i tak dalej, pewnie sam to wiesz. Zaufaj mi — stwierdziła i parsknęła niemrawo śmiechem. Yhym, już to widzę, prędzej zatańczę na jej grobie, niż pozwolę jej w ogóle zbliżyć się na odległość trzech metrów do moich dłoni. Jeszcze mi tego brakowało, żeby mnie czymś zaraziła, cholera jedna. — Skąd ta mania? Ciekawość, wydawało mi się, że u Fomy już to zauważyliście. — Wyciągnęła dłoń w moim kierunku. Teraz już wiedziałem, że ma najnormalniej w świecie skłonności samobójcze. — Czy mogę...?
— Nie — warknąłem. — I nawet o tym nie myśl, dotknij ich, a nogi z dupy ci powyrywam i nawet fakt, że jesteś siostrą tak cudownej istoty, jaką jest Foma, ci nie pomoże, zrozumiano? Rendez-vous poprzednie ze ścianą niczego cię nie nauczyło? Co jest z tobą, jeżeli gość przez pół szkoły na ciebie warczy, to logicznym jest, że nie zbliżasz się na kilometry. Skłonności samobójcze wliczone w cenę pakietu upiększającego? — Właśnie o takim zachowaniu mówiłem, egocentryzm przeplatany nadmierną, młodzieńczą dumą zmieszaną ze skrajną głupotą. — Bez obrazy, ale ja doskonale wiem, co mi jest, z jakiego powodu i jak to się leczy, nie potrzebuję głupiej nastolatki, a już zwłaszcza jej nadziei na cokolwiek z tym związane. Naprawdę myślisz, że jesteś lepsza od specjalistów? — spytałem początkowo z drwiną, a potem przez mój głos przebijało się już tylko zrezygnowanie. — Czasami naprawdę nie rozumiem cię, Przewalska. Jesteś jak migoczący lękliwie świetlik, zbyt dumny, żeby zgasnąć, gdy widać zagrożenie i nie mogący przeżyć, że obok stoi mnóstwo zapalonych lampionów. — Prychnąłem pod nosem, przecierając dłonią skronie. — Zresztą, ja o twoje zapędy do nadmiernego upiększania się pytałem, a nie o twoje nagłe zainteresowanie moim zdrowiem czy prezencją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz