środa, 6 grudnia 2017

Diabeł ucieka zachodem [0]

Teraz szukałam pana Przewalskiego, mojego ukochanego brata, któremu również miałam coś do przekazania.
A on miał coś do przekazania mi.
Zadrżałam, na myśl o tym. Bo widziałam iskierki złości w zielonych oczach, zmarszczone czoło i paznokcie wbite w wewnętrzną część dłoni, zostawiające przy okazji czerwone ślady na bladej skórze. Wiedziałam, że jest źle. Że jest zły. Że wybrał się sam do baru i praktycznie upił do nieprzytomności.
Że czegoś się bał.
"Choroba" ustąpiła. Trochę. Nogi dalej były z gumy, nie mogłam wstawać za szybko, by się nie przewrócić, a krew z nosa od czasu do czasu ponownie sączyła się z nosa. Na szczęście ból głowy zmniejszył swoje natężenie. Skóra jednak nadal była blada, a moje oczy pewnie nie błyszczały. No cóż.
Sama tego chciałaś.
Tabletki jednak musiałam łykać cały czas, krztusząc się przy okazji z powodu ich ogromnej średnicy. Co zrobisz, Wando? Nic nie zrobisz, musisz leki brać, no chyba że w końcu nie chcesz się obudzić i po prostu wylądować w szpitalu.
Powoli wchodziłam po schodach, zmierzając ku pokojowi samorządu, w którym miałam nadzieję zobaczyć mojego brata, po czym porwać go z objęć Dextera, uprowadzić w ustronne miejsce i po prostu porozmawiać, bo tak dawno tego nie robiliśmy. Oto i drzwi, zapukałam, a następnie je uchyliłam. I o zgrozo, nie zobaczyłam ani pana Przewalskiego, ani Dextera, ani nikogo mi przyjaznego. Zamiast tego zobaczyłam plecy pana Hopecrafta, który aktualnie wyglądał przez okno. Odchrząknęłam.
— Nie widziałeś może mojego brata? — zapytałam słabo. Za słabo, za cicho, praktycznie szeptem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis