Wanda stopniowo uspokajała się, jej oddech zwolnił, a ja przestałem obawiać się ataku paniki, więc odsunąłem się nieco od niej, żeby pozwolić dziewczynie swobodnie myśleć. Pociągnęła nosem, ale już po chwili uśmiechała się jak Przewalska. Ten sam urokliwy uśmiech posiadał jej brat i mogłem tylko zamrugać z otępieniem, odczuwając jego efekt na sobie.
— Nie lubisz rozmawiać, prawda? — zapytała. — No już, już, uśmiechamy się, łapiemy Fomę sposobem na "Foma, mam kawę" i z nim rozmawiamy. Znając życie, pewnie prychnie i odwróci się do nas plecami, ale cóż, spróbować trzeba. — Parsknęła śmiechem, a ja nie mogłem jej nie zawtórować. To chyba był ten moment, w którym orientowałem się, że żadne z nas nie odpuści. Że to może faktycznie jest nasze miejsce na ziemi, do którego dążyliśmy i które okaże się tym właściwym.
— Wiedziałeś, że Foma kiedyś wpadł do studni? — mruknęła w końcu Wanda — Byłam przy tym, tak po prostu przechylił się za bardzo do przodu i... wpadł. Był, a po chwili go nie było. I powiem ci, nawet nic sobie o dziwo nie złamał! Albo przychodził do kuchni w nocy i od tak zaczynał robić ciasto. A że w końcu zaczęli ją zamykać, to kradł mi spinki i nauczył się otwierać zamki... Powiem ci, że on zawsze wyglądał jak niewinny aniołek, a naprawdę to jest zło wcielone. I zawsze gubi kubki. Lub je tłucze. Chyba najlepiej załatwić mu na następne urodziny takie plastikowe, te mógłby upuszczać do woli... — Z zaciekawieniem przysłuchiwałem się kolejnym historiom o Przewalskim. Moim Przewalskim. Cóż, tyle rzeczy do wykorzystania i poprowokowania go przy kolejnej okazji...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz