Z pewnym czarnowłosym chłopakiem, którego aktualnie szukałam. Prędko, szybko, jak najszybciej, wytłumaczyć, objaśnić, bo czas cały czas gonił, a nigdy nie wiadomo, kiedy informacje, które po prostu
Bo do ślepoty mi daleko. I choć wszystko wydawało się ok, na twarzy widniał uśmiech, a włosy, jak zawsze, żyły własnym życiem, czy ubrania też nie były workowate, a uprasowane i dopasowane do wysportowanego ciała, tak zielone oczy były smutne, coś się po cichu działo, i nie była to rzecz dobra. Bo rozmawiał, bo się śmiał, rzucał żartami i tłukł kubki, ale czasami to coś kradło chłopaka w głąb własnego umysłu, a u niego, szczególnie u niego, nie kończyło się to dobrze. Znam go raczej wystarczająco długo, żeby to stwierdzić, czyż nie?
I nagle eureka, oświecenie, gdzie Dexter mógł być, jak nigdzie go nie było. Laboratorium alchemiczne, jama smoka, miejsce, gdzie chyba tylko jedna, ślepa osoba o blond włosach mogła czuć się w miarę pewnie, jak i nie zawsze. Szybko dotarłam do drzwi, szybko je popchnęłam.
Otwarte.
I oto ten, kogo szukałam, zbawienie. Dexter pochylał się nad stołem ze zmarszczonym czołem, pewnie obliczając odpowiednie proporcje w głowie, bo stukał o blat granatowym długopisem. Wyprostowałam się, odchrząknęłam, a on podniósł przeszywający (a przy tym tak ukochany przez pewnego osobnika) wzrok pytająco. Dwa słowa z mojej strony. — Musimy porozmawiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz