Powstrzymałam kolejne parsknięcie śmiechem, pozwalając sobie na niewielki, rozbawiony uśmiech i kiwnęłam głową. Obserwowanie sfrustrowanych uczniów bez cukru było zabawne, trzeba przyznać, ale nadal nie wybaczę dyrektorowi tego karygodnego czynu, którego się dopuścił.
— Wołaj, jak będziesz potrzebować zaliczki czy listy do kupienia. Poza tym, jak sobie radzisz?
Spojrzałam na Dextera i nerwowym ruchem przeczesałam włosy, odruchowo zaczynając nasłuchiwać charakterystycznego stukotu obcasów. Za bardzo się przejmowałam, ale po tym, jak oświadczyłam matce, że wolę siedzieć w Terecie u wujka i integrować się z tarantulami Izel, ta zaczęła mi bombardować skrzynkę głosową, pocztową i mailową. Z dwa razy wysłała gołębia. Trzy razy pojawiła się osobiście, ale kończyło się odmrożeniami, przeziębieniem, klnięciem na czym świat stoi i moimi krzykami [pomińmy to, że trzymałam lustro przed sobą i nie patrzyłam na nią], że w wakacje chcę bliżej poznać świat owadów i pajęczaków [pomińmy to, że kłamałam]. Także czekałam, aż moja cudowna rodzicielka wparuje na swoich szpilach i wytarga mnie na krwawą awanturę. Ale hej, nie zrobiłaby mi tego!
...Prawda?
— Wołam o listę do kupienia, a odpowiadając na twoje pytanie, jak na razie dobrze. Oceny w miarę dobre, nikomu się nie naprzykrzam, nikt mi się nie naprzykrza. Można rzec sielanka. A u was dwóch? — spytałam, nieco się rozluźniając, słysząc jedynie ciszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz