Czy ludzie cierpieli z głodu? Oczywiście, że cierpieli. Kiszki grały nam wszystkim żałobnego marsza, w dodatku skapywały z tej melodii resztki naszej nadziei, które następnie rozpływały się we mgle żałosnego burczenia w żołądku. Umówmy się tak, jedzenia nie było za mało. Owszem, stały stoły, gdy wchodziliśmy do stołówki uginały się pod jedzeniem, gdy wychodziliśmy ze stołówki sytuacja ich nie była nazbyt szczuplejsza, a tu gdzieś faszerowany ślimak (okropnie gorzki, nawet przy próbie wypieprzenia całej pieprzniczki dla zabicia smaku), a tu znikło udko (obiekt nieznany, kurczakiem to na pewno nie było, nie, skoro potrafiło się nadal ruszać po ugotowaniu i uciekać z naszych należy), ale trudno powiedzieć, żeby ktokolwiek sensownie się najadał.
I wtedy bogowie się nad nami zlitowali. A w sumie to jedna bogini, o wyjątkowo pięknych, brązowych włosach, związanych w gruby warkocz. Zielone oczy praktycznie litościwie przyglądały się gawiedzi, a sam jeden byłem pewien, że dostrzegłem w nich błysk miłosierdzia. Vinowi obok praktycznie odrobina ślinki spłynęła z ust na brodę i stamtąd prostą ścieżką skapnęła na sweter.
— Macie ochotę na kawałek ciasta? — Parsknęła zaraz śmiechem. — Głupie pytanie, widać, że macie. — Postawiła na stole szarlotkę i dosiadła się do nas.
— Kurwa, na Cesarza, Vene, kocham cię — zapewniłem ją gorąco, łapiąc na widelec i pałaszując jeden, na szybko odkrojony, kawałek ciastka. Zajadałem się malinami, zastanawiając się, kto przemyca lasce tyle zdobyczy zwycięskich. — Vene, prawda? — spytałem, nie będąc pewien, czy w sumie wcześniej dobrze wypowiedziałem jej imię. — Nie myślałaś o szmuglu za kasę? — spytałem wprost.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz