poniedziałek, 20 listopada 2017

Kły wiszą w powietrzu [0]

Ziewnęłam przeciągle i przewróciłam się na drugi bok. Kolejny dzień, który będzie zmarnowany przez zbyt wczesną pobudkę. Świetnie. Zwlekłam się z łóżka, sięgając po spódnicę od mundurka. Dobre kilka minut zajęło mi ubranie jej tak, jak trzeba. Niby wkładanie spódnicy nie jest zbyt skomplikowane, jednak z ogonem jest to o niebo trudniejsze. Kiedy w końcu ulokowałam ją w odpowiedni sposób, zaczęłam szukać bielizny. Zakładanie najpierw spódnicy, a potem majtek, nie było najmądrzejszą rzeczą, jednak rano mój mózg funkcjonował na wolniejszych obrotach. Przy zapinaniu stanika niemal połamałam sobie paznokieć, a przy guzikach koszuli, z której znalezieniem uporałam się dość szybko, prawie połamały się kolejne trzy. Całkowicie zirytowana, zaczęłam sznurować wysokie glany. Nie były to najbardziej pasujące buty, jakie mogłam wybrać, ale zawsze dodawały mi kilka centymetrów. Mimo wszystko były też moimi najlepszymi butami. Ziewnęłam po raz kolejny, wychodząc z pokoju. Skierowałam się do stołówki. Poprzedniego dnia, bardzo nierozważnie, zjadłam mało na kolację. W nocy z głodu nie mogłam długo zasnąć, przez co dzisiejszy dzień był jeszcze bardziej udany od poprzedniego. Tak, porządny posiłek był zdecydowanie dobrym pomysłem.
Po drodze uświadomiłam sobie, że się nie uczesałam, więc musiałam cofnąć się do pokoju. Przez wrócenie się do łazienki powoli zaczynało brakować mi czasu. Za dwadzieścia dziewiąta wpadłam do stołówki, gotowa na śniadanie. Albo trochę tego, co zostało po innych. Okazała się to być zimna już jajecznica, której wzięłam podwójną porcję oraz kawałek suchego chleba. Udało mi się także złapać kubek gorącej kawy. Uzbrojona w jedzenie i sztućce, podążyłam do pierwszego wolnego stolika, który udało mi się dostrzec. Postawiłam tacę na stół i usadowiłam się na krześle. Jako że nie miałam zbyt wiele czasu do stracenia, zaczęłam jeść w zawrotnym tempie. Prawdopodobnie zarobiłam jakieś zdegustowane spojrzenie od dziewczyny stojącej nieopodal, ale miałam to w głębokim poważaniu. Po zjedzeniu połowy porcji zwolniłam. Pierwszy głód został zaspokojony, teraz mogłam w spokoju dokończyć. Usłyszałam, jak ktoś odsuwa krzesło naprzeciwko mnie i na nie opada. Zerknęłam na niego. Osobą, która (świadomie lub nie) zdecydowała się koło mnie usiąść, był wysoki chłopak. Zidentyfikowałam go jako Vincenta, który chodził ze mną do klasy. Od kilku semestrów mieliśmy wspólnie większość lekcji, ale nadal nie mieliśmy okazji porozmawiać dłużej niż trzydzieści sekund, zadając jedynie pytanie w stylu "Jaką teraz mamy lekcję?" lub "Co było zadane z...?". Za to można winić chyba jedynie moje nastawienie do innych ludzi. Zaszczyciwszy go jedynie przelotnym spojrzeniem, powiedziałam:
— Zdajesz sobie sprawę, iż nie jest to ostatnie wolne miejsce w stołówce, prawda? — Pewnie zabrzmiało to bardziej kąśliwie, niż pierwotnie miało, ale co ja mogę poradzić...? Pewnie teraz zaszura krzesłem o ziemię, a ja znowu będę siedziała sama przy stoliku. Pewnie mogłam być milsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis