Myślałam, że po latach grzebaniu w rodzinnych historiach byłam przyzwyczajona i zimno przestanie rozszarpywać moją duszę swoimi chłodnymi szponami. Wzięłam głęboki wdech, a moje alter ego wykrzywiło usta w uśmiechu mówiącym: "A widzisz? Życie lubi rozdawać plaskacze w twarz z zaskoczenia". Eww, to ja już wolałabym zobaczyć Vladdy'ego tańczącego macarenę w różowym tutu. To przynajmniej byłoby zabawne. Nieco przerażające, ale zabawne.
Starając się wykrzesać z siebie choćby delikatne uniesienie kącików ust, żeby nie wyglądać na smutną, otworzyłam drzwi. Gdy Aurelion wszedł do środka, sama z ciekawości zerknęłam na to, co przygotował Alex i w końcu zaśmiałam się cicho, odrobinę nieśmiało, kiedy wcisnął mi na głowę czapeczkę podobną do tej Hortensji. Niespodzianka powoli wprawiała w lepszy nastrój, serce jakoś spokojniej biło, ciężar stawał się lżejszy.
A potem spadło z powrotem kilkakrotnie cięższe.
Odprowadziłam Aurela wzrokiem, chcąc za nim pobiec, wyrwać mu telefon, a potem wyrzucić go za okno, ale moje nogi jakby zostały przytwierdzone do podłoża. Zamknęłam oczy, gdy wyszedł i wzięłam głębszy wdech, w duchu śmiejąc się gorzko. Przecież nawet gdybym się ruszyła, tylko wpatrywałabym się w niego w bezsensownym milczeniu, nie wiedząc, co powinnam zrobić.
— Po... Powinniśmy to przełożyć na zupełnie kiedy indziej, Margaretko — wymamrotałam, zdejmując drżącymi dłońmi stożek z głowy, po czym zmusiłam się do zrobieniu kilku kroków, żeby jakoś ogarnąć wszystkie rzeczy.
Później, wieczorem z nim porozmawiam. Muszę, obiecałam sobie. Nawet jeśli w zamian za wyjaśnienia będę miała się spowiadać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz