czwartek, 9 listopada 2017

Herbata, listy i zielony kot [3]

— Aurelku, plecy cię rozbolą. Jeśli już cię nie rozbolały. — Głos dziewczyny przesiąknięty był troską. Nic mnie nie bolało, nie licząc serca, które biło w niewiarygodnie szybkim tempie, jakbym dopiero co przebiegł maraton na czterdzieści dwa kilometry. Początkowo zignorowałem jej słowa i dalej zamykałem ją w uścisku, ale po chwili odsunęła się odrobinę, dając mi do zrozumienia, że mam przestać, natychmiast. Przystanąłem na prośbę i wyprostowałem się.
Herbatka?
Zawsze, Pelciu.
Listy, listy, listy. Rzecz, nad którą rozpływałem się całe lato. Były przesiąknięte zapachem wakacji i Pelagoniji, kwiatowym aromatem. Czytałem je kilkanaście razy dziennie, wąchałem, wywiesiłem nad łóżkiem, zawieszone na lince, przypięte ozdobnymi, drewnianymi klamerkami.
Splotłem palce z tymi należącymi do kicającej obok mnie dziewczyny. Słowa leciały jak Niagara, a ja tylko ze spokojem się jej przysłuchiwałem. Tęskniłem. Bardzo.
Będąc już w pokoju, czułem się jak kot. Ciągle łasiłem się do dziewczyny, bawiłem się palcami, bo za Chiny nie chciałem jej puścić i zrobiłem to dopiero, gdy powiedziała głośno, że jakoś musi zrobić tę herbatę. Tak bardzo chciałem się dzisiaj tylko i wyłącznie przytulać, przymilać do dziewczyny, oczekiwać roztrzepywania włosów, miziania po głowie, ciepłego uśmiechu majaczącego na rozmarzonej buźce.
— Bardzo, bardzo tęskniłem, Pelagonijo. — Przejechałem wierzchnią częścią palca wskazującego po jej paliczkach i dłoni. Miałem gdzieś przestrzeń osobistą. Za długo jej nie widziałem, za dużo się wydarzyło, za bardzo brakowało ciepłego i pełnego troski dotyku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis