środa, 8 listopada 2017

Herbata, listy i zielony kot [1]

Piekły oczy, piekły lica. Które bardziej, nie miałem zielonego pojęcia, chyba nawet nie chciałem wiedzieć. Wolałem po prostu zignorować nieprzyjemne odczucia i cieszyć się faktem, że hej, wracam tam, gdzie moje miejsce. Na uczelnię, która jednak nie jest taka zła, do ludzi, którzy nie są tak obrzydliwi i okrutni, do przyjaciół, znajomych, za którymi zdecydowanie tęskniłem.
Ogon nie kulił się pod nogawką, a żwawo kicał na siedzeniu, tuż obok mnie, w rytm jakiegoś kawałka z gatunku Indie Pop, czy tam Dream Pop. Zdecydowanie mój typ.
Głową trwałem już w szkolnym amoku, wspomnieniach zeszłego roku, gdzie błękitna grzywka jeszcze wpadała mi do oczu, blizn nie było, a dwója z literatury zdawała się największym zmartwieniem i dramatem, który mógłby drastycznie odbić się na moim życiu.
No, zdziwiłeś się w te wakacje Aurelionie, oj zdziwiłeś i to srogo.
Opłacona już wcześniej taksówka zatrzymała się, a ja ze spokojem opuściłem pojazd, wciągając powietrze, które miało ten niepowtarzalny, charakterystyczny, przesiąknięty magią, zapach. Potężna placówka. Tęskniłem. Zdecydowanie.

xXx

Biała, kicająca główka. Szczęśliwa, rozjarzona, jak żaróweczka, ubrana w jasny uśmiech, z ukochanym szaliczkiem wokół pasa.
— Hortensjo! — Ciepły głos, za którym zdecydowanie tęskniłem. Uśmiechnąłem się od ucha do ucha, szczerze, niezwykle szczerze, z prawdziwym szczęściem i wariującym sercem. — Jak nastawienie na kolejny rok? — Zadarła główkę, gdy przystanęła tuż obok mnie. Zadarła ją bardziej niż zazwyczaj. Nie urosła. Dalej była ukochaną kruszyną.
Nie odpowiedziałem, a jedynie zamknąłem ją w szczelnym uścisku, zginając się przy tym, jak kopnięty taboret. Pachniała kwiatami, jak listy, które otrzymywałem. Oczy trochę bardziej zapiekły, odciążając policzek. Nie płakałem, jedynie trwałem, wciąż delektując się aromatem dziewczyny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis