środa, 8 listopada 2017

Co dwie zołzy, to nie jedna [0]

Bezsensowne błądzenie po szkole szukając czegokolwiek ciekawego, nie skończyło się dobrze. Przynajmniej nie w zeszłym roku, gdzie zewsząd otaczały mnie persony, które chyba z dupą się na głowy zamieniły. Łaziły jak nabakane, latały w te i we w te, absolutnie nie myślały i wpadały na Bogu ducha winne czarownice, które jedynie spacerowały po placówce, pragnąc jak najlepiej zaznajomić się z przyszłym więzieniem.
Dlatego w tym roku postanowiłam zaopatrzyć się w oczy dookoła głowy, pancerz z ćwiekami albo przynajmniej odrobinę uwagi i przykuwające spojrzenie ciuchy. Nikt mi nie powie, że mnie nie zauważył, jarzę się jak walona choinka na święta, ćwoku. 
W rzeczywistości się nie świeciłam, ani trochę. No, nie licząc delikatnej poświaty z kryształowego medalioniku, który swobodnie dyndał sobie przy mojej szyi. Przygotowuję się do sznura, nie ma bata, brakuje jeszcze krzesła, może w przyszłym roku zacznę robić próby odsuwania stołka. Żartuję, oczywiście. Tak.
No jasne, nieważne jak bardzo wielka, rozpasła, widoczna bym nie była, ktoś zawsze musi we mnie wejść. Tym razem prawie. Może nieświadomie jestem invisimem, co? Bo z tymi włosami nie ma opcji, żeby po prostu mnie nie widzieć, muszę znikać, albo inny szajs. 
Zerknęłam na konusa, który widocznie musiał być ślepy, żeby włazić w kogoś jak taran. Uszka, ogonek, kotołak. Znajoma buźka, rude włoski, ta sama nieufność, która jaśniała w oczach. Znałam to stworzenie, kojarzyłam.
— Ej, czy to nie ty się we mnie wpierdoliłaś przed wakacjami?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis