Rozejrzałem się zaciekawiony po pomieszczeniu, a w moje oczy od razu rzuciła się ogromna ilość flakoników, probówek i buteleczek z bardziej lub mniej osobliwymi substancjami. Och, sala alchemiczna.
Gdy James kazał mi się rozgościć, właściwie nie ruszyłem się z miejsca, za bardzo bojąc się, że coś niechcący strącę albo zniszczę. Jedynie patrzyłem i nasłuchiwałem krzątaniny chłopaka z rosnącą ciekawością oraz niepewnością. Nie do końca wiedziałem, co kombinował, ale miałem co do tego mieszane przeczucia.
— Ha! — Wzdrygnąłem się przestraszony na dźwięk triumfalnego krzyku blondyna, który wcisnął mi szklankę z nieznaną dla mnie zawartością. Rzuciłem mu zdezorientowane spojrzenie. — Zabić cię nie powinno, a chwilowe szczęście mogłoby pomóc przestać wywalać się na ściany. I podłogę. I każdy obieg w zasięgu paru metrów. Co ty na to?
Co ja na to? Hm... Pomyślmy, mój pierwszy dzień to pieśń moich syków i niewyraźnych przekleństw oraz zbiór większych lub mniejszych upadków i zranień, a teraz byłem w sali alchemicznej z kimś, kogo dopiero poznałem i wciskał mi eliksir z bliżej nieznanym mi składem, który nie powinien mnie zabić. Czemu nie? Od dawna proszę się o śmierć, a to czy zabije mnie moja nieodłączna towarzyszka spotkań, podłoga, czy dziwny napój, który być może sprawi, że przestanę robić sobie krzywdę, to już szczegół. Nah, dlaczego w moich myślach to brzmi ironicznie optymistycznie? Ogółem dziś byłem paradoksalnym optymistą. Chyba podchodzi to pod jakąś chorobę.
Podniosłem szklankę na wysokość oczu i wzruszyłem ramionami z krzywym uśmiechem.
— Raz kozia śmierć. Gorzej być nie może — mruknąłem i wypiłem zawartość szklanki. Słodko-cierpki posmak został mi na języku, choć sama mikstura nie miała żadnego smaku. Zamrugałem parokrotnie. — Żyję. Jeżeli "nie powinno" mnie to zabić od razu, to możemy uznać to za sukces — powiedziałem pół żartem, pół serio. Czułem się względnie normalnie, chociaż może powinno tak być? Kto wie? Na pewno nie ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz