Parsknęłam śmiechem, widząc zdziwienie dziewczyny wymalowane na jej bladej twarzy. Nie wiem, czy było to spowodowane dynamiką całego przedstawienia, a może siłą mojego pociągnięcia? Kto to wie?
Zwolniłam tempo i zaczęłam prowadzić Renee pod pachę, każdy krok stawiając uważnie i delikatnie. W końcu damy idą, trzeba się prezentować.
— Uczniach? Wypytałabym o każdego po kolei, byle wiedzieć jak najwięcej — odpowiedziała krótko i zwięźle, a z moich ust wydobył się czysty śmiech. No tak. Pogłaskałam ją po dłoni, przy okazji zwracając uwagę na zdarty lakier. Hm, przydałoby się to poprawić. — Aktualnie nie mam szczególnych faworytów do grzebania w ich aktach, no chyba, że... nie, jest jeden, może dwóch. — I nagle odpłynęła rozmarzona, zapadła dosyć wymowna cisza, jakby zastanawiając się nad twarzami tych dwóch osób. Ciekawie, ciekawie, chcę usłyszeć więcej.
— James Hopecraft. — Usłyszałam imię i momentalnie się spięłam, wspominając moją ostatnią dyskusję z tym panem. Nadgarstki momentalnie, tylko od myśli, zaczęły nieprzyjemnie palić. Skrzywiłam się. Proszę, nie bądź kolejną, która macha rzęsami w kierunku tego w miarę przystojnego, można to szczerze przyznać, ale manipulującego chłopaka, przekonanego o swojej mądrości i znajdowaniu się o szczebel wyżej od wszystkich. — Dlaczego ma niby takie powodzenie? Czy to jakiś śmieszny wyścig szczurków do bardzo, ale to bardzo podziurawionego sera? — Na słowa dziewczyny powietrze ze mnie zeszło, na twarz ponownie wpełzł leniwy, zadowolony uśmiech. Parsknęłam śmiechem, odrzucając warkocz do tyłu.
— Można tak to skomentować — stwierdziłam, spoglądając w zielone oczy. — Jedna się za długo napatrzyła, potem druga, następnie trzecia... Jak domino. I teraz chodzą za nim i słuchają się go, jak pieski czekające na jakiś smakołyk czy chcące być poklepane po głowie. No cóż — przerwałam tu, wzruszając ramionami — może im przejdzie, może nie. Pan Hopecraft zainteresowania nie okazuje, zresztą gdy porusza się ten temat, robi się dosyć... drażliwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz