Parapetówka jest, parapetówki nie ma – tak szybko minął mi ten wieczór. Taniec za tańcem, drinki, rozmowa z Varenem, te piękne oczy, a przede wszystkim za dużo alkoholu. No nic, było, minęło, i nawet nie było tak źle.
Kiedy wróciłam do szkoły, praktycznie od razu pobiegłam do sali artystycznej. Moja głowa była przepełniona pomysłami. Nie zważając na ubranie, które prawdopodobnie będzie zaraz całe brudne, złapałam za farby, które wydawały się dzisiaj jakoś bardziej kolorowe, wesołe. Zaczęłam coś kreślić bez zastanowienia. Ręce nie nadążały za głową, podczas gdy przypominałam sobie ten wieczór. Ta muzyka, ten taniec, a przede wszystkim, te oczy. Nawet w mojej wyobraźni pięknie lśniły, zachęcając do wpatrywania się w nie. Niedbale ułożone włosy, jasne, ale ciemne, pasemka spadające na oczy i skórzaną kurtkę.
Niestety albo stety, wszystko się kiedyś kończy. Z sali obok zaczęły dochodzić dźwięki, bardzo głośne i energiczne. Hm, chyba nawet kojarzyłam tę melodię. Zdenerwowana przerwaniem mojej pracy wstałam i wyszłam, trzaskając drzwiami. Daleko nie miałam, postawiłam jeden krok i już stałam przed kolejnymi drzwiami. Otworzyłam je z równym hałasem i wparowałam do środka. Varen siedział przy fortepianie, obok stała gitara, a zza wystawały skrzypce. Otworzyłam usta, żeby coś o tym powiedzieć, lecz zanim zdążył wydostać się z nich jakikolwiek dźwięk, chłopak gwałtownie wstał, włączył jakąś melodię, chyba nawet wcześniej wybraną, z radia, podszedł, a raczej podbiegł do mnie, złapał za ręce i zaciągnął do tańca. Twarz zamarła mi ze zdziwienia, ale poddałam się muzyce i delikatnym, lecz zdecydowanym ruchom Varena.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz