Siedziałam w sali artystycznej jak zresztą zdecydowaną większość mojego czasu. Miałam towarzystwo, co nie zdarzało się często; przede mną siedziała śliczna, wysoka blondynka o niebieskich oczach, które ujrzałam, gdy spojrzała lekko w prawo, jakby myśląc co namalować. Nie zauważyła mnie, ja jednak czujcie, śledziłam jej ruchy. Najpierw losowo dobrane kreski, po chwili już drzewa, jeziorko i zwierzątka. Szło jej bardzo dobrze, choć było widać, że ręka niewprawiona, nie rysowała od bardzo długiego czasu. Nagle złapała kartkę, zgniotła i rzuciła w bok. Spojrzałam na nią z zaciekawieniem, po czym wstałam i podeszłam. Gdy nadal mnie nie zauważyła, chrząknęłam cicho.
— Nie, spoko, już to biorę... — mruknęła, po czym usiadła, podniosła z ziemi pogniecioną kartkę i wrzuciła do kosza. — Rishima jestem, mów mi Rishi.
— Miło mi, jestem Vanilia, mów mi Van — powiedziałam, spokojnie wpatrując się w niebieskie oczy dziewczyny. Jakie tajemnice skrywały? Co przeżyły? Pełne smutku i gniewu, wyładowały tylko część swojej złości, zgniatając kartkę. Podniosłam ją powoli z kosza i rozprostowałam na biurku. Czułam spojrzenie blondynki na plecach. Zdecydowałam nie wypytywać, co się stało. Jak będzie chciała, to mi opowie, a czasem lepiej pomilczeć. Podałam jej rozprostowany rysunek i farby. Może tak będzie jej łatwiej? Mnie zawsze było. Lubiłam szkicować, ale farby dawały więcej możliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz