— Co do płynu, nie słyszałaś o nim? Myślałem, że twój mentor nauczył cię wszystkiego... — Znowu. On chyba bardzo nie lubił tego mojego profesora. Może tam były jakieś prywatne komplikacje? Kto wie, z tym nauczycielem to nic by mnie nie zdziwiło. Uwielbiałam mojego poprzedniego mentora, był kompletnym przeciwieństwem Amadeusza, mądry, cierpliwy, spokojny, z wyczuciem i poszanowaniem dla innych. Tak bardzo tęskniłam za jego spokojnymi wykładami. Podniosłam głowę, słysząc głos.
— Wywar z gronżelczyka, moja droga. Wymyślony przez naukowców z Wolnej Lotaryngii. Jak się okazało, nie nadaje się do niczego, no, chyba że spalania wszystkiego, jak się patrzy. Malarze upodobali go sobie głównie przez walory artystyczne, jak mogłaś to zaobserwować. Rzadko spotykany, bo nikomu nie opłaca się go robić... — Ah, czyli taki materiał wybuchowy, ale w postaci płynu i o nieco większych walorach artystycznych. Szkoda, że go rozbiłam, rzeczywiście był piękny, ale ja i tak wolę malować krajobrazy. Swoją drogą, powinnam poćwiczyć portrety. Spojrzałam na swoje dłonie, które już były całe upaćkane gliną. Najgorsze było to, że nadal nie miałam pomysłu na rzeźbę. Niby można konia, ale po pierwsze, za nudne, po drugie, nie wyjdzie mi.
— Skoro nie pomożesz mi rzeźbić, to może chociaż podpowiesz co zrobić z tą kupą gliny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz