— Zależy. Nie ukrywam, że brakuje tutaj odpowiednio lotnych umysłów do spokojnej konwersacji, a już tym bardziej do docenienia trunków lepszej jakości, niż te wasze popłuczyny z parapetówy u drugoklasistek. — Ukryłam rozbawiony uśmiech za prawie pustym kubkiem i wzruszyłam ramionami.
— Nie wiem, nie byłam, więc się nie wypowiem. — I tak pewnie bym nie piła, choćby ktoś mi siłą wlewał do gardła jakikolwiek trunek bogaty w procenty. Picie bez Pomarańczowej Róży to u mnie niepicie. Raczej samobójstwo, smutek i rozpacz. Chociaż taniec na balustradzie balkonu trzeciego piętra do najbezpieczniejszych nie należy. Stłumiłam parsknięcie śmiechem, acz z moich ust wyrwał się bardziej cichy pisk, niż urwany chichot.
Cały świat wiruje, stopy gubią rytm, jeszcze trochę i zwariuję, przed oczami szereg uśmiechniętych widm. Pewnie po mnie przyszli, kto wie? Nie ja, może ty, może oni. Pewnie ty, skoro uśmiechasz się wśród nich.
Powstrzymałam wystukiwanie stopą rytmu dziwacznej piosnki.
— Z drugiej strony jak ktoś pana zastanie pijącego z misiem, czy to nie będzie dziwne? — spytałam, a Vladdy posłał mi ni rozbawione, ni urażone spojrzenie [nie żebym śmiała wątpić w jego możliwości maskowania się]. Ciut to w sumie zalatywało hipokryzją, bo ja go wszędzie ze sobą taszczyłam, a Vladdy, jakby nie patrzeć, ciągle był ze mną do tej pory [teoretycznie]. I błagam, gadałam do stokrotek, mleczów, a czasami sosen, co z perspektywy większości trzecich osób w granicach normy chyba się nie mieściło. Eww, a kij ich wszystkich wie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz