Głośne dźwięki gitary rozbrzmiały w pomieszczeniu obok, wyrywając i mnie, i profesora z letargu. Tym razem mój wzrok już nie błądził po wszystkim, byle tylko nie sylwetce mężczyzny. Stałam z uśmiechem, nikłym, bo nikłym, ale uśmiechem i doskonale wiedziałam, że przecież wszystko było dobrze, nic się nie działo, to jednak gdzieś z tyłu głowy mogłam słyszeć ten irytujący głosik, który zaczął pojawiać się ostatnio przy akompaniamencie migreny. W teorii powinnam ruszyć tyłek do lekarza, w praktyce doskonale wiedziałam, że empaci do najbardziej stabilnych pacjentów nie należeli i pewnie zaleciłby mi tylko branie e-bloków, a faszerowanie organizmu tym świństwem jakoś mnie nie przekonywało.
— Oszołom — mruknął mężczyzna, ponownie skupiając moją uwagę na sobie. — Wracając. Nie ma za co... Jak tatuaż?
— Dobrze, trochę piecze, ale da się żyć — odparłam szybko, starając się ignorować dalsze skowyczenie głosiku, że przecież nie pojechałam tylko po niego i mogłabym wszystko wyjaśnić, i zostać, i może to by się nawet udało.
— Jak nastrój przed wyjazdem?
A potem sobie szybko uświadomiłam, że przecież zawsze byłam tchórzem.
— Planowałam zawinąć się nieco później, ale będę jechać jednak przed egzaminami — wyjaśniłam niemrawo, drapiąc się po nadgarstku, nadal utrzymując na twarzy ten sam, stały, statyczny uśmiech. — W miarę pozytywnie. — Jest wilkołakiem, idiotko, doskonale będzie zdawał sobie sprawę, że kłamiesz. Myśl, tuszuj, zniknij. — Przekazałam już Jamesowi całą potrzebną dokumentację do zarządzania i tak dalej, więc mam nadzieję, że szkoła się w międzyczasie nie zawali — mruknęłam, bardziej do siebie, niż do profesora. — Poradzi pan sobie z pełniami w wakacje? — sptytałam, starając się zamaskować dalsze skowyczenie głosiku. Możesz mieć wymówkę, możesz mieć wymówkę, możesz mieć wymówkę.
I tak wrócisz, zawsze wracasz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz