wtorek, 3 października 2017

Od Heather, CD Amadeusz

— Pełnie? — Zamyślił się. — Zależy... bywały takie przepełnione furią, irytacją, chęcią mordu... — Brzmiał, jakby odtwarzał jakieś zapamiętane nagranie z taśmy magnetofonowej. — Kiedy chciałem zabić to, co było obok mnie, co trzymało mnie przy życiu. Jednakże równie często zdarzały się te, gdzie leżałem jak szczeniak i uwalałem się na każdego, czując wszechogarniające zmęczenie i brak chęci do czegokolwiek. Empaci? Raz, podczas pełni, powiedziano mi, że nigdy więcej. Ogólnie dwa, trzy razy w życiu. Empaci mnie nie lubią. Za dużo emocji, nie wiem, przerastają ich zmiany nastrojów, przyprawiam nawet najtwardszych o migreny. Co do hierarchii, miło mi, najzwyklejsza w świecie Beta, bez watahy, ale jednak. Jak dotąd pełnie spędzałem w piwnicach, brak księżyca przynajmniej trochę tłumił instynkty. — Przerwał na moment. — Z tego, co mówił... wytłumienie... byle nie słyszeć innych, innego wycia, skowytu, charknięcia. Tylko to rozjusza bestię, reszta ujdzie w tłumie. — Podrapał się po policzku i zaraz warknął, jakby bez powodu. Miałam wrażenie, żezbliżająca się pełnia, miała tu coś do gadania. 
— Kij bejsbolowy — bąknął. Zamrugałam oczami, wpatrując się w mężczyznę ze zdezorientowaniem. — Przyniosę kij bejsbolowy. — Kiwnęłam głową, stwierdzając, że zamiast ciągłego biegania, powinnam spróbować poćwiczyć ręce. Szybkie bieganie nie umożliwi mi ucieczki, nie przed wilkołakiem, mistrz olimpijski miał problem ze zwianiem bestii, tym bardziej pobudzonej i powołanej przez księżyc. A takim kijem się zamachnąć, to już całkiem inna rzecz. — Zapach kawy. Wiem, jak idiotycznie to brzmi, ale mówił, że to przypomina miasto i odpoczynek, a do tego oznaki cywilizacji jako tako wyciszały potwora. No i chyba najważniejsze. Kontakt wzrokowy. Nie ważne co by się nie działo, jak bardzo by nie warczał, jak blisko by bi był. Nie wolno ci zerwać kontaktu wzrokowego. Możesz płakać, możesz krzyczeć, bać się, bo to ludzkie, ale nie możesz stracić tej więzi, bo oznaczać to będzie definitywny koniec. To on musi się odwrócić. To on musi uciec. No, w razie czego posłużysz się kijem, raz, dwa klepnięcia między oczy i się uspokoi. — Starałam się notować w myślach notatki mężczyzny, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że mogło to zaważyć zarówno o moim, jak i jego bezpieczeństwie. Już nie wspominając o zdrowiu psychicznym profesora. Skinęłam ze zrozumieniem głową i uśmiechnęłam się ciepło, czując jednak w ustach gorzki posmak.
— Proszę się nie martwić — zaczęłam — damy radę. — Przecież innej możliwości być nie mogło.

x X x

Było mało literatury fachowej na temat wilkołaków. Bardzo mało. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że są naprawdę niewdzięcznym tematem do omawiania zmian genetycznych, przywar rasowych czy jakichś cech szczególnych. Wilkołaki lubiły strzec swojej prywatności, bojąc się, że zbytnie rozpowszechnienie likańskich tajemnic może okazać się zgubne dla reszty świata, wywołując likantrypię na skale masową. Zostawały nieokiełznane mutacje, różnice pomiędzy konkretnymi specyfikacjami, a nawet problem z ustaleniem odpowiedniej klasyfikacji dla czystej i "mieszanej" krwi wilkołaczej. Pierwszy termin odnosił się do osób, u których mutacja lub zarażenie przebiegło w sposób naturalny, drugi do wszelkich wilkołaków stworzonych, a nie zrodzonych, najczęściej w wyniku ataku rozszalałego osobnika pod wpływem pełni. Chociaż rzadko zdarzało się, żeby ofiara przeżyła pełnię, najczęściej zostawała rozszarpana na strzępy.
Między innymi dlatego zdecydowałam się podjąć drastyczne kroki. Usiadłam przy biurku, wyprostowałam się, poprawiłam włosy, wzięłam odpowiednie pióro, wymieniłam wkład, wyjęłam najlepszą papeterię i zaczęłam pisać.
I pisać.
Pisać.
Kilka godzin później miałam biurko zapełnione stosem listów, każdy treścią bardziej gorszący od poprzedniego, a doskonale wiedziałam, że być może tkwiło w nim moje być albo nie być, dlatego wolałam, aby świecił przykładem przed matką, gdy go otrzyma.
Zapieczętowałam wysłałam.
Książki przyszły trzy dni przed pełnią, bez listu zwrotnego.

x X x

To nie miało raczej wyglądać w ten sposób, mieliśmy spotkać się przed drzwiami piwnicy w tym miejscu, o tej godzinie, zgodnie z wersją, którą wczoraj przedstawił mi Mińsk. Aktualnie dyrektor poganiał mnie, żebym wzięła swoje rzeczy i ruszyła tyłek, zanim profesor zeżre jakichś uczniów. Pędziłam jak na skrzydełkach, zastanawiając się, jaki bodziec musiał wpłynąć na mężczyznę, że zaczął szaleć jeszcze przed całkowitym zmrokiem. Co prawda księżyc był już widoczny na niebie, ale słońce powinno osłabiać jego powołania.
W teorii, w praktyce z góry doskonale słyszałam, jak czyjeś ciało obija się o ściany piwniczki. Przełknęłam głośno ślinę, stojąc na schodach i spoglądając na Mińska, który miał stać u góry. Miał i nie spoglądając, bo zdążył tylko pokazać mi drogę do tego czegoś ukrytego w lesie, wepchnąć do środka i samemu najwidoczniej zwiać. Cudownie. 
Zeszłam kilka stopni niżej, czekając na odpowiedni moment, żeby wpaść na bestię, ale jednocześnie nie ryzykować bezpośredniego zderzenia z nią. Odbiła się od drzwi, dźwięki wskazywały, że ruszyła węszyć do innego kąta pomieszczenia, dlatego wślizgnęłam się do środka, zamykając za sobą szczelnie drzwi. I wtedy mnie wyczuł, bo zapachy były tłumione w pomieszczeniu z zewnątrz, a wszystkie wewnątrz musiały w rezultacie zostać bardziej skoncentrowane. Odetchnęłam głośno. Uśmiechnęłam się słabo. I wyciągnęłam ręce przed siebie, w których trzymałam torbę z asortymentem. 
— Cześć — zaczęłam nieco cierpko, ale w miarę stanowczo — nie powinieneś spać? —Zmrużyłam oczy, wpatrując się w wilka, który stał przede mną, wywalając jęzor i przypatrując mi się z uwagą. Aura wokół niego wyraźnie wskazywała, że coś jest nie tak, wszystkie emocje zmieniały się jak kolory w kalejdoskopie, głowa zaczynała mi puchnąć, a ja zrozumiałam, dlaczego empaci tak szybko rezygnowali ze współpracy z nim.
Nie zmieniało to faktu, że jako wilk był piękny. Jego biało-szare futro wydawało się lśnić, pewnie wrażenie potęgowała magiczna aura pełni, tak charakterystyczne, dwukolorowe oczy nie straciły ani jednostki swojego blasku, choć teraz czaiła się w nich dzikość. Taka prawdziwa, ukryta dzikość, spowodowana brakiem stada. I był wielki. W cholerę wielki. 
Zrobiłam krok w stronę wilka, który zawarczał na mnie i ostrzegawczo warknął, odsłaniając zęby.
— Ej — jęknęłam. — Nie ma tak, daj mi się pogłaskać, chcę coś sprawdzić. — W teorii mogłam powołać się na to, że łatwiej było uspokajać go przy kontakcie fizycznym, a w praktyce doskonale wiedziałam, ze kusiło mnie, aby zanurzyć palce w tym futrze i sprawdzić czy jest tak samo miękkie, na jakie się wydaje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis