— Foma. Nie płacz. — Cichy głosik, delikatny, nie taki stanowczy jak zawsze, bez tej charakterystycznej pewności siebie. — Nie płacz — powtórzył, jeszcze ciszej niż poprzednio.
Dłoń zacisnęła się na dłoni, oczy gdzieś odnalazły, choć te w kolorze szmaragdów zaczęły się powoli zamykać, zaszły nieprzyjazną dla wszystkich mgłą, tak jakby martwe i zagubione, gdzie ta ichniejsza iskra?, klatka piersiowa opadła, dłoń stała się wyjątkowo lekka. Źle, bardzo źle.
— Dexter, nie zasypiaj, rozmawiaj, cokolwiek, opowiedz wierszyk, zaśpiewaj piosenkę, ale nie zasypiaj — mruknąłem, pochylając się nad twarzą chłopaka. — Jestem tu, wszystko będzie dobrze, będzie boleć, ale minie, nie zasypiaj. — Kolejne obietnice. Chyba dla nas obu. Może po prostu mówiąc te rzeczy, chciałem się jeszcze bardziej w nich upewnić? — Słuchaj mnie, daj znać w jakikolwiek sposób, że słuchasz, nie wiem, mrugnij, złap mnie mocniej za rękę, cokolwiek. — Chyba zacząłem panikować. Widok lekko zasłoniły łzy, oddech niebezpiecznie przyspieszył.
Przewalski, uspokój się. Jest w szpitalu. Nie umie... Gwałtowny wdech, kolejny jęk, ale nie od poszkodowanego, a ode mnie. Opuściłem głowę na tyle nisko, by zetknąć się z czołem Dextera. Szybkie, dosyć płytkie oddechy, ale przynajmniej oddechy, oczy dalej szukające kontaktu, nie przysłonięte powiekami. Uśmiechnąłem się na tyle, ile mogłem, splotłem swoje palce z tymi chłopaka.
— Wszystko będzie dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz