Kiedy James wybrał trzy najlepsze
projekty, praktycznie zaraz po jego wyjściu zabrałam się za
spisywanie potrzebnych materiałów i sprawdzania, co mam, a czego
jeszcze nie mam, z potrzebnych elementów. Projekty nawet dość
proste w wykonaniu… Za proste… Za zwyczajne… Chyba z lekka mnie
nie doceniał,… Ale życzenie klienta jest moim rozkazem… W tym
wypadku wykonuję to wolontariacko, jeśli można to tak nazwać, gdy
zapłatą jest wyjście na kawę i ciastko.
Całe szczęście, że w miasteczku był
zegarmistrz. Gdybym chciała coś zamawiać przez internet, mogłoby
coś nie wyjść po mojej myśli… Wiele rzeczy może się wydarzyć
w procesie wysyłki.
Kiedy już skompletowałam elementy
potrzebne do skonstruowania zegarka, włącznie z tarczą, która w
jednym miejscu była przeźroczysta, co pozwalało na ujrzenie
trybików od zewnątrz, zaczęłam się zastanawiać, jak dołączyć
do całości klucz lub motyla.
W grawernictwo wolałam się nie
bawić… Takiego kunsztu dopiero uczyłam się od niedawna, pod
czujnym okiem ojca i nie czułam się w tym na tyle pewnie, by
zaryzykować. Wolałam nie zepsuć prezentu, na którego materiały
poszło mi już troszkę oszczędności… Tylko co mogłoby zastąpić
kunsztowny grawer…
Nagle mnie olśniło. Kiedy wracałam
od zegarmistrza, przeszłam koło straganu z drewnianymi
drobiażdżkami. W sekundę przystanęłam i zawróciłam, by
dokładniej przyjrzeć się misternie wykonanym drobiazgom. Był tam
również niesamowicie dokładnie wykonany maleńki kluczyk oraz
motylek, którego skrzydła zdobiły maleńkie wyżłobienia, w
których poznałam wzór skrzydeł Pazia Królowej. Oba maleństwa
były zawieszkami. Maleńkie, metalowe, brązowe obręcze, przez
które można było przewlec łańcuszek lub rzemyk, przewleczone
przez otworki w drewnie, które nie zakłócały wzorów w żaden
sposób.
— To magia — szepnęłam, patrząc na
małe cudeńka
— Nie. Tyci dłuto — odparł z
uśmiechem sprzedawca, pokazując mi dłuto z chyba najmniejszym
zakończeniem, jakie widziałam w życiu. — Dość nowa sprawa na
rynku, ale jaka pomocna.
— Że też ja jeszcze tego nie mam —odparłam oszołomiona, mrużąc oczy, gdy oglądałam cieniutką
końcówkę dłuta.
Wiedziałam już, co muszę kupić,
kiedy w wakacje wrócę do Utopii.
— Poproszę te kluczyk i motylka — oznajmiłam.
Sprzedawca schował wybrane przeze mnie
zawieszki do małej papierowej torebeczki. Zapłaciłam za zakup i
udałam się szczęśliwa do akademika.
Przez kilka następnych dni udało mi
się doprowadzić do działania wewnętrzną konstrukcję zegarka,
wprawić w ruch trybiki i wskazówki, które sunęły po liczbach
widocznych na zabarwionej na biało części tarczy. Zdołałam także
wszystko zamontować w obudowie tak, by obracanie się trybików było
jak najmniej odczuwalne na zewnątrz, przez obudowę. Mechanizmu nie
dało się całkiem wyciszyć, ale w finalnym efekcie zegarek nie
wibrował, więc to był ogromny sukces. Tylko delikatne i przyjemne
chrobotanie trybików było wyczuwalne na skórze. Jeśli
przyjaciółka Jamesa będzie nosiła zegarek na bluzce, nic nie
powinna czuć. Całość była zakryta zaokrąglonym szkiełkiem.
Ostatnią kwestią do załatwienia były
zawieszki z motylkiem i kluczem. Postanowiłam, że nawlokę je po
prostu na brązowy łańcuszek, razem z zegarkiem. Drewniane
elemenciki nie były znowu takie małe, więc dobrze były widoczne
na łańcuszku.
Byłam bardzo dumna ze swojej roboty.
Efekt końcowy był nawet lepszy, niż się spodziewałam.
Jeszcze tego samego dnia, jakąś
godzinę później, do drzwi od mojego pokoju rozległo się pukanie.
Siedziałam wtedy przy biurku i uważnie obserwowałam mechanizm, czy
aby na pewno radość nie byłą przedwczesna. Jednak wszystko
chodziło idealnie, tak jak godzinę temu.
Podeszłam do drzwi i po otrzepaniu
czerwonej koszuli i krótkich dżinsowych spodenek z niewidzialnego
pyłku, otworzyłam wrota do mojego i moich współlokatorek pokoju.
W drzwiach stał nie kto inny jak sam
James Hopecraft.
Chciał coś powiedzieć, ale byłam
tak podekscytowana dobrze wykonaną pracą, że natychmiast mu
przerwałam.
— Hej, wchodź. Prezent gotowy. Musisz
tylko powiedzieć, czy wszystko jest okej. Mam nadzieję, że tak…jak
nie, to powiedz, a postaram się zrobić lepiej… ale serio, powiedz
co sądzisz — wypaliłam z siebie, niczym karabin maszynowy,
ciągnąc chłopaka za sobą przez pokój, do biurka, na którym
leżał zegarek.
Podałam mu go do ręki i z lekką
obawą czekałam na werdykt. Podoba się czy nie…?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz