Chaos, szok i niedowierzanie. Tempo szybsze, niż w momencie pościgu, w pierwszym lepszym filmie akcji. Nieciekawe spojrzenia, dużo gadaniny, nieskładne słowa, a potem wszystko stało się takie duże.
Albo ja taki mały, miałem ochotę wrzeszczeć, gdy Pel uchwyciła mnie w swoje drobniutkie rączki. Jednakże zamiast krzyku, wydałem tylko pisk, dziwny, cichy pisk, tak bardzo charakterystyczny dla... świnek morskich? Co?
Wiedziałem, że Eternumowie byli specjalni, ale zamieniać od razu w świnkę? Gryzonia? Co?
Gadka szmatka, szybka wymiana zdań, które agresywnie kotłowały się w mojej głowie i przyprawiały mały, włochaty łebek o migrenę. O losie, w co ja się wpakowałem. Figlarne uśmiechy, nietypowe grymasy na twarzy rozbawionego do granic możliwości, o ile dobrze pamiętałem, Mordechaja. Borze, co za imię, kto śmiał tak bardzo skrzywdzić dziecko. Odpowiedź była prosta - Eternumowie.
Nim się zorientowałem, ponownie stałem o własnych siłach, ponownie będąc wyższym od Pelci i ponownie będąc sobą. Na szczęście. Szybko się obmacałem. Twarz jest, tors jest, ogon jest.
Śmiech z pseudonimu "Hortensja", kąśliwa wymiana zdań, wytłumaczenie mojego wszechobecnego nieogaru.
Co się, do cholery jasnej, dzieje?
— Co? — To była jedyna rzecz, jaką byłem w stanie z siebie wydusić. Mordechaj dalej zbijał się z "Hortensji", piegowata szturchała śmieszka kulą, a rudzielec przeglądał niepewnie korytarze szkoły. Spanikowany zerknąłem na Jaśminka, która obdarowała mnie szczerym uśmiechem i uspokajającym wzrokiem.
Oh, Borze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz