Podrapałem się po brodzie. Davon był jak na razie odstrzelony z jakichkolwiek robót, podobno przerzuca się na dwunasty bok w łóżku szpitalnym... o ile się rusza. Więc z preparatu nici, a nikt inny nie zdawał się mieć głowy na karku. Kasy nie miałem, no chyba, że na whiskey, z nauczycielem od eliksirów miałem na pieńku, a do pielęgniarza nie miałem ochoty się pchać, bo prędzej owaliłby mnie na łyso, aniżeli pomógł w tej jakże okrutnej sytuacji.
Nastolatka rzuciła tekstem na "ty" i w miarę uspokajającą się sytuację, jasny chuj strzelił. Jeśli nie dostanie teraz pogadanki, wejdzie mi na łeb, zawsze tak było, zawsze.
Spojrzałem z góry na niziołka, przybrałem kamienny wyraz twarzy, przeplatający się z miną "No ja przepraszam bardzo, ale...!". Podparłem boki, poprawiłem się w miejscu i uniosłem brwi.
— Nie jestem panienki kolegą, proszę to zapamiętać. — Po wypowiedzeniu tych słów, obróciłem się na pięcie, nie racząc nawet odpowiedzieć jej na pytanie. Niech czuje, że przekroczyła pewną granicę, a co mi tam!
Amadeuszu, jesteś potwornym dupkiem.
x X x
Pokój tonął w kartkach, więc zdecydowałem przenieść się do pracowni, która, po kilku dniach, w końcu nadawała się do użytku. Na płótno nie miałem ochoty, farby mnie dzisiaj gryzły, a ołówek nie chciał oddać wszystkiego, co miałem na myśli. Więc skończyłem topiąc się w czarnym i złotym atramencie. Nauczony doświadczeniem ubrałem pierwsze lepsze łachmany, bo cholera, zawsze kończyło się tak, że byłem ubabrany tym wszystkim od stóp do głów, dokładnie tak, jak w tym momencie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz