Podniosłem wzrok znad kartki, już lekko podirytowany. Wykładowca miał jednak rację. Rób to, rób to zawodowo mówił. Rób to tak, jak chcesz, kiedy chcesz, niech to będzie twoja praca. Nie, chuj, dupa, kurwa, zwaliłem się do szkoły i teraz nie mam czasu na swoje prace, bo muszę ujadać się z gówniarzerią, której szczerze nienawidziłem, borze, co ja ci zrobiłem.
Dlaczego ona, do cholery jasnej, boksowała się z kupą gliny? No po co? Co tak walisz? To nie worek treningowy, to materiał, z którym trzeba obchodzić się jak ze szkłem, wrażliwie, delikatnie, z uczuciem. Co za kobieta, najlepiej naklepać tej biednej glinie, nie no, świetnie. Nawet nie chciało mi się strzępić ryja, więc po prostu cicho westchnąłem.
— Co do płynu, nie słyszałaś o nim? Myślałem, że twój mentor nauczył cię wszystkiego... — żachnąłem się, odchylając się delikatnie na krześle. Bujanie się na meblach mam we krwi, nawyk z czasów, gdy dzieliłem ławkę z... kimkolwiek? Czarnoskóra burknęła coś pod nosem. — Wywar z gronżelczyka, moja droga. Wymyślony przez naukowców z Wolnej Lotaryngii. Jak się okazało, nie nadaje się do niczego, no chyba, że spalania wszystkiego, jak się patrzy. Malarze upodobali go sobie głównie przez walory artystyczne, jak mogłaś to zaobserwować. Rzadko spotykany, bo nikomu nie opłaca się go robić... — ponownie westchnąłem. Miałem nadzieję ją namalować, ale widocznie nie było mi to dane. Odwróciłem się na nowo do kartki. Broda dalej swędziała. Może się ogolę...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz