Ciało drżało, wyrywało się. Agresywne oddechy same wypływały spomiędzy warg. Klatka piersiowa niespodziewanie podnosiła się i opadała, czasami mocnymi szarpnięciami, których ani ja, ani ona się nie spodziewaliśmy. Odsuwała się delikatnie, odpychała dygocącymi rękami. No, a mnie łamało się serce. Nienawidziłem, gdy ktoś płakał, nienawidziłem widoku sunących po policzkach łez, nienawidziłem napływającej na poliki czerwieni, spuchniętych oczu, czy nabrzmiałych, zaślinionych w obrzydliwy sposób warg. Szloch od zawsze był okrutny, drażnił moją potrzebę wszechobecnej estety...
Nie, choć raz nie okaż się bezdusznym dupkiem, Amadeuszu. Choć raz przyznaj, że to nie brak równowagi i piękna cię irytuje. Chociaż raz przyznaj, że tak naprawdę masz ochotę rozszarpać wszystkie negatywne uczucia, szczególnie, gdy burzą myśli znajomych ci osób. Osób, które cenisz. Chociaż raz przyznaj, że chodzi ci o człowieka, nie porządek wszechświata, który sam rujnujesz swoją osobą i podejściem do życia.
Przyznaj, że to nie jej brzydota w tym momencie cię odpycha. Ba, ona nawet nie istniała, bo dziewczę było piękne, piękne, jak zawsze, nawet idealne, cherubinowe, seraficzne, bowiem ukazywało część swego, ciekawszego od wyglądu, wnętrza.
Przyznaj, że to nie przecierany rękawem, zasmarkany nos [swoją drogą, był uroczy] cię odrzucał, a powód tego, dlaczego taki jest.
Obrzydzało mnie wszystko, co negatywne, co zwaliło się na te biedne dziewczę, przygniotło je swoim ciężarem, dusiło klatkę piersiową, niczym mara nocna.
Przeprosiła. Podziękowała. Poczęła się uspokajać, przynajmniej sprawiać wrażenie, że wszystko wraca do normy, ale otoczenie dalej pachniało obrzydliwym zdruzgotaniem. Miałem ochotę zwymiotować.
Podszedłem do swojej teczki, wyciągnąłem z niej wymiętoloną do granic możliwości paczkę chusteczek i z miną zbitego psiaka, podałem ją dziewczynie.
— Nie przepraszaj i nie dziękuj, nie masz za co, Heather.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz