Dłonie drżały, podobnie jak oddech. Niespokojny, pełny nagłych zrywów, jakbym płakał, a swoją drogą, byłem blisko tej czynności. Wystarczył jeden czynnik i pękłbym na miliony małych kawałeczków.
Pełnie są trudne dla każdego. Część osób nie sypia, magiczny wpływ księżyca skutecznie spędza sen z powiek, męczy, drażni. Co najgorsze, przed srebrnym spodkiem nie da się uciec. Nie ważne, czego byś nie zrobił. Po prostu nie ma opcji, bo nawet jeśli nie widzisz światła, aura nocy i tak doprowadza cię do szału.
Pełnie są trudne dla każdego.
Ale to co przeżywamy my - zarażeni tym gównem, to prawdziwa tyrania, katorga, dramat i chory żart w jednym.
Bolesna migrena, szalejące, buzujące emocje i wyczulone zmysły już na dzień przed, a w samą pełnię istne szaleństwo barw i kolorów. Nie wiem co mnie bardziej irytowało, fakt, że wręcz mogę zobaczyć zapachy, czy, że pośród tych wszystkich odcieni nie widzę jednego, istotnego, pełnego spokoju i harmonii w czystej postaci. No i nie dostrzegłem go już do końca dnia, jakby blondynka się rozpłynęła, zostawiając tylko pustkę i tępe poczucie w klatce piersiowej.
Czułem się okrutnie, gdy zdążyłem tego dnia warknąć na ucznia, wypalić paczkę papierosów i obgryźć jeden z ołówków, od góry, do dołu, prawie łamiąc go w połowie. Gorzej niż zestresowana komornikiem rodzina, równie rozbity, co kobieta w czasie miesiączki. Cudownie.
Przynajmniej tyle dobrego, że nie spędzę ten nocy sam, jak to bywało przez ostatnie kilka lat. Nie ma chyba nic gorszego niż świadomość, że za chwilę stracisz przytomność i nikt nie będzie przy tobie. Nikt nie zadba o to, by nic ci się nie stało, byś był bezpieczny. Nie ma nikogo, kto mógłby cię pohamować, jesteś tylko ty i chęć mordu. Nie, nawet nie ty. Sama chęć wyżycia się, jak puste zwierzę. Nie, nie zwierzę, zwierzę zabija, by przeżyć. To coś zabijało tylko i wyłącznie dla swojej chorej, jebitnej satysfakcji i poczucia gorącej krwi na pysku...
xXx
A może i spędzę sam. Blondynki nigdzie nie było, czerń powoli zaczynała malować się na nieboskłonie, czuć było, że srebrny spodek za chwilę wyjrzy zza horyzontu. Mieliśmy się spotkać tutaj, przy drzwiach do piwnicy, tymczasem nikt oprócz mnie nie raczył się pojawić. Zacisnąłem palce na kiju, ściągnąłem usta w wąską linię i bez większego namysłu wpakowałem się do środka, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że lada chwila i bestia skończy na wolności, bez jakiejkolwiek kontroli, szukając pierwszej lepszej ofiary. Nie byłem zły, absolutnie nie byłem zły. Byłem zawiedziony, cholernie zawiedziony i smutny. Nie dziwiłem się, w końcu, aby spędzić noc z wilkołakiem rzeczywiście trzeba by było postradać wszystkie rozumy, albo oszaleć. Dziewczyna nie zwariowała. Chyba. Więc, nie przyszła. Na jej miejscu postąpiłbym ponownie. W końcu to tylko zgryźliwy pedagog, o niepokojących oczach, któremu zdecydowanie palma odbiła kilka lat wstecz.
Zamknąłem dokładnie drzwi, cisnąłem kijem w kąt, a sam począłem nerwowo dreptać, chcąc chociaż odrobinę "schodzić" napiętą atmosferę, coraz bardziej odczuwalny niepokój i duże, ale to bardzo duże ciśnienie.
Ciężki oddech. Za ciężki, za głęboki. Kroki podobne, coraz wolniejsze, coraz bardziej chciałem zwolnić, paść na kolana, poddać się, zrezygnować z tego wszystkiego, co zawsze sobie obiecałem, że nie ugnę się pod ciężarem wilczej duszy, że nie oddam jej ciała, chociaż było to niemożliwe. Co miesiąc powtarzałem to samo, co miesiąc bezradnie traciłem kontrolę, co miesiąc budziłem się z porozcinaną skórą.
Nie czekając dłużej, rozebrałem się, schowałem ubrania. Łuna coraz bardziej się rozciągała, czułem zbliżający się do pleców blask, charakterystyczną aurę w powietrzu. To, czego nienawidziłem. To, czego się bałem. Przeciągnąłem się, roztarłem coraz mocniej kostniejący kark, proszący się o zmianę, gorętszą skórę. Wymasowałem bark, przejechałem dłonią, aż po klatkę piersiową.
Ukucnięcie, rozciągnięcie się na podłodze, skulenie, zaciśnięcie mocniej pięści.
Tak często sobie to wszystko obiecywałem. Tak często mówiłem sobie, że przecież pogodziłem się z wilkołactwem. Tak często machałem lekceważąco dłonią.
Ale równie często wbijałem paznokcie w wewnętrzną część ręki. Równie często przypominałem sobie, jak bardzo siebie za to nienawidziłem. Równie często płakałem.
Tak, jak teraz. Bezradnie, z szewską pasją. Dawałem łzom swobodnie spływać po policzkach, kłom wypierać wargi, a ciężarowi obcej istoty napierać na moją świadomość, aż w końcu zapanowała ciemność. Długa, okrutna, ciemność, zaakcentowaną spokojnym głosem. Cichymi słowami, które pozostały w mojej pamięci mimo wyparcia jej przez inną duszę. Ciepłą dłonią spoczywająca na wilczym łbie, powoli przeczesującą grube futro. Czuły dotyk, wrażliwe palce, delikatną skórę.
A rano widok rumianych policzków. Czarnych rzęs, które skutecznie uniemożliwiały dostrzeżenie błękitnych tęczówek. Spokoju w czystej postaci, aury ukojenia. Martwa cisza. Nie, nie było cicho. Wsłuchiwałem się w rytm serca nastolatki. Spokojnie wybijana melodia, przy akompaniamencie powolnego, głębokiego oddechu. Nie dowierzałem, że zasnęła przy wilkołaku. To brzmiało, jak ostatnie postanowienie samobójcy.
Ubrałem się, póki nie wstała. Widok nagiego pedagoga zdecydowanie nie brzmiał zachęcająco, nawet dla największego fetyszysty.
Nieśmiało zbliżająca się dłoń, drżące palce, zatrzymanie na chwilkę oddechu. Nie. Nie można. Nie wolno. Trzeba? Nie. Nie. NieNieNieNieNieNie.
Odgarnięcie złotego kosmyku z twarzy, zaciągnięcie go za ucho, celowe muśnięcie palcami miękkiego policzka, delikatne przeciągnięcie po ciepłej skórze.
Tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz