Adam był dobrym nauczycielem, korepetytorem. Jak kto woli. Moje oceny pozostawiały wiele do życzenia, z lekcji mało rozumiałem, a wydurnianie się wcale nie pomagało. A teraz? Tłumaczył powoli, widocznie się zorientował. Nie robił tego szybko, a przykładał się do całości. Starał się, wychodziło mu. Z każdym zdaniem i kolejną zapisaną linijką było lepiej, o wiele lepiej. Błędy zdarzały się rzadziej. Dziwne uczucie niewiedzy, to ciążące, sprowadzające do niemocy, znikało. Poczułem ulgę, wdzięczność. Otrzymanie pomocy było naprawdę miłe, od niego w szczególności. Zależało mu na tym co wyniosę po spędzonych tu latach. Udawałem urażonego, nie patrzyłem na niego, nie odzywałem się. Kiwałem tylko głową, na potwierdzenie czy zaprzeczenie, do czasu.
— Miałeś sporo papierów, nie powinieneś się nimi zajmować? To tylko głupie zadania, szkoda na to twojego czasu. Twojego czasu jest ci zresztą na wszystko szkoda. — Przetarłem palcami zmęczone oczy, krople nie byłby złym pomysłem. Dyskomfort był olbrzymi, akurat teraz? Upiłem ostatni, już zdecydowanie chłodniejszy, łyk herbaty i otworzyłem kolejny podręcznik. Jeden dzień nieobecności, dwa tygodnie olania lekcji i nauki. Skutki? Jak widać tragiczne.
— Znajdziesz dziś chwilę na kolację? Skoro zrobiłeś naleśniki to inne rzeczy też potrafisz. Chciałbym po prostu spędzić z tobą czas poza gabinetem, porozmawiać o pierdołach, pośmiać się i nie myśleć przez chwilę o skutkach całego tego cyrku. — Wreszcie podniosłem na niego wzrok, i zaraz go uderzę. Nie ogolił się, a te milimetrowe włoski już powodowały, że żyłka była bliska pęknięcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz