Rozejrzałem się wokoło, mając ogromną, przeogromną, przewielką nadzieję, że ikarzyca, która miała akurat przyjechać do szkoły, ruszy ten swój opierzony tyłek i w końcu raczy się pojawić przed szkołą. Czekałem tutaj już przynajmniej trzydzieści minut, co nie nastrajało pozytywnie, zważywszy na fakt, że od rozstania z Fomą miałem nerwy napięte jak struny, które tylko czekały, żeby pęknąć w najmniej dogodnym momencie. Wszyscy jeszcze zobaczą, dokładnie tak będzie. A już na pewno, jeżeli miałem spędzić choć minutę dłużej na dworze, łudząc się, że ta zrypana panienka w końcu przyjedzie.
Chciałoby się. Pokręciłem z niedowierzaniem głową, wpatrując się w niebo. Zza chmur powoli zdawało się wyglądać słońce, ale nie napawało mnie to optymizmem. James gdzieś zwiał, kto go tam wie, wspomniał coś o randce, co zaliczało się do rzeczy raczej ciekawszych - ostatecznie każdy się gapił, ale Heather zdawała się robić za psa ogrodnika. Sama nie tknie, ale nikomu nie da, także każda ewentualna relacja blondyna była błogosławieństwem. Drobna szansa więcej, że uczniowie tegoż przybytku oświaty ogarną się i skończą interesować się moim związkiem, jakby był ich własnym. A na razie, droga ikarzco, po jakich drogach lotniczych ty się szlajasz, że jeszcze nie raczyłaś łaskaw przyjść?!
Westchnąłem głośno, burcząc coś niezrozumiałego pod nosem. Jak ją dorwę w swoje łapy, za te wszystkie edeńskie kudły wytargam, kto to tak nauczył, żeby się spóźniać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz