Nie wiedziałam, ile razy padło dzisiaj słowo „parapetówka”, ale zdecydowanie za dużo według mojej biednej duszy. Niby egzaminy za nami były i wypadałoby się wyszaleć, z drugiej strony… Hasło „randka w ciemno” sprawiała, że miałam ochotę sobie wykopać grób, ręce mi drżały i czułam się jak na bardzo mocnych proszkach, także odpadałam. Chociaż napis „obowiązkowe” miał w sobie coś złowieszczego, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że przy zaproszeniu widniało imię Hery. Może po prostu poczekam, aż wszystko się skończy, a potem będę unikać organizatorek imprezy jak ognia? A najlepiej jeszcze przed ich unikać… A przynajmniej takie były plany, dopóki nie chciałam przedłużyć znowu Amigo, a nie miałam odpowiedniego koloru włóczki, więc wybrałam się do sali plastycznej z nadzieją, że mają jakieś barwniki.
Wytarłam spocone dłonie o spódnicę mundurka, wzięłam trzy głębokie wdechy i otworzyłam drzwi od sali plastycznej z najmilszym uśmiechem, na jaki mogłam się zdobyć. Jakaś część mnie modliła się, żeby to nie Vanilia była za drzwiami, a inna odetchnęła z ulgą na widok niziutkiej brunetki z burzą rozwichrzonych sprężynek na głowie. Co prawda nie wymieniłam z nią za wiele słów, praktycznie wcale, ale kojarzyłam ją.
— Cześć. Emm… Macie może barwnik do tkanin? — spytałam nieśmiało, miętosząc za plecami materiał szalika. Amigo dźgnął mnie frędzlem w plecy, ale ten drobny gest nie dodał mi ani grama odwagi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz