Byłam bardzo, bardzo nieprzytomna. Najpierw prawie wyszłam w piżamie, oblałam kogoś herbatą, zrobiłam dziurę w Szaliczku i poleciałam na ścianę. Po prostu poezja na krzywo wyrwanej kartce z zeszytu, którą doręczono razem z bukietem pokrzyw.
Dopiero mnie trafiło, że Vladdy'ego prawie zmolestowano i porwano, a ja musiałam biec na ratunek pluszakowi. A właściwie jakoś zręcznie odzyskać pluszowego awanturnika z rosyjskim akcentem i nie dać się pożreć dyrektorowi. Mam nadzieję, że Vladimir za mnie go przegada, bo prędzej pogrążę się w świecie nieogaru, niż wyduszę z siebie sensownego argument. Mar zrobiłby to lepiej. Mar nie pozwoliłby zabrać sobie Vladdy'ego. Mar był lepszy w teatrzyku kukiełek i graniu. Eww, a trzeba było pyskować Holmsowi, zanim wyrzucił nas po trzech dniach, może czegoś bym się nauczyła. Ewentualnie zadzwonić do Vici i poprosić o radę, ale znając z nią, zaraz by przyleciała na swoim wózku i zdzieliła dyrektora kijem. Niezbyt optymistyczna wizja.
I w takich myślach byłam pogrążona, gdy stałam przed gabinetem dyrektora, zastanawiając się nad sprawą życia i śmierci oraz nie kwapiąc się do szybkiego wejścia. Ciekawe, czy Vladdy udawał przedmiot martwy od momentu, w którym nauczyciel go zabrał... A może właśnie ucinał sobie zaiste ciekawą konwersację razem z Mińskiem? Kto wie, kto wie? Na pewno nie ja, ale miałam zamiar się dowiedzieć. Chyba. Może.
Westchnęłam ciężko i po długiej chwili wahania zapukałam do drzwi, po czym czekałam w napięciu na odpowiedź.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Spokojnie.
Zapiszę sobie w testamencie, że chcę obok grobu magnolię. Przynajmniej ładnie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz