sobota, 2 września 2017

Od Jamesa, CD Jane

Drobna, niezbyt ważna kłótnia z Heather, zakończona kolejnym odciskiem palców na mojej twarzy, kilkoma rozwalonymi oknami, o oficjalnym zakazie zbliżania się, nie wspominając. Kolejna, durna awantura, która mogłaby zostać rozwiązana w ciągu ledwie pięciu minut, gdybym jedno z nas było choć trochę mniej uparte. Westchnąłem głośno, przyglądając się rękawiczkom na moich dłoniach. Zacisnąłem dłonie w pięści, następnie rozluźniłem i palcem przesunąłem po materiale, dociskając go do ciała. Wyraźnie dało się odczuć drobne wybrzuszenia, które zapiekły pod dotykiem. Syknąłem, decydując się w końcu zwlec z kanapy w pokoju samorządu. Zrobiłem wszystkie papiery przeznaczone na ten dzień, wyjątkowo wyrabiając się w czasie, w dodatku niepoganiany przez dziewczynę, która zmieniła taktykę ze zmuszania nas na system kar i nagród. Nieszlachetny. I w żaden sposób nie byłem w stanie nazwać go, choć odrobinę, humanitarnym, ale działał, chyba to miało dla blondynki największe znaczenie. 
Ruszyłem w kierunku stołówki, doskonale wiedząc, że kucharki odkładały dla mnie odpowiednią porcję, czego tylko się dało. Jeden lub dwa uśmiechy, odpowiedni ton głosu, drobny ruch dłoni i już byliśmy praktycznie najlepszymi przyjaciółmi, co niosło za sobą kilka większych i mniejszych profitów. Przywilej niespieszenia się na posiłki był chyba najważniejszym. 
W drodze na stołówkę spotkałem Jane, z którą szybko nawiązała się (jak zawsze: Sama z siebie) rozmowa, zaczęta równoczesnym "Cześć". Usiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy rozmawiać na wszystkie możliwe tematy, dziewczyna próbowała skierować tory rozmowy w kierunku plotek i innych takich, czyli rzeczy, które nie bardzo mnie interesowały. Zbyt duża liczba ludzi powierzała mi od ręki swoje tajemnice i śpiewki, żebym czuł się komfortowo, rozmawiając o przypuszczeniach na ich tematy. Kto z kim chodzi, kto kogo z kim zdradza, kto jak ogarnia, kto zdał czy nie zdał, polegało przecież na tym samym. Dodatkowo rozmowę utrudniał fakt, że dziewczyna pałała szczerą nienawiścią do Dextera, ale swego bronić trzeba. 
— A nie mogłabyś się z nim po prostu pogodzić? Jane, nie uważasz, że niedorzeczne jest kłócić się o taką pierdołę? Nie masz lepszych zajęć? — spytałem z naciskiem na słowo "pierdoła", choć wulgaryzmami się brzydziłem, tak nie mogłem znaleźć w tym wypadku lepszego określenia. Nawet jeżeli trzeba było skalać uszy damy. 
 — Pogodzić?! Z nim?! — oburzyła się dziewczyna głośno. — To on powinien przeprosić mnie — rzuciła pod nosem, a ja westchnąłem w duchu. 
— Nie ma co się pieklić o jedno słowo. Poza tym, twoja ostatnia akcja była.. bardzo niedojrzała. Nie zdawałaś sobie sprawy z konsekwencji, jakie mogły wyniknąć? — spytałem. 
— A mogę o coś zapytać? — zmieniła w końcu temat dziewczyna, po krótkiej chwili ciszy.
— Jasne — odparłem szybko.
— Mam wrażenie, że od paru dni każdy mnie unika. Nawet Shioko uważa mnie za ćpunkę — powiedziała. Westchnąłbym jeszcze głośniej, gdybym tylko mógł, ale nie wiedziałem, jak ubrać poprawnie w słowa to, co chciałem przekazać. Najprostszy przykład, dziewczyna chciała wcześniej sama rozmawiać o shipowaniu ludzi, o ich sprawach i tak dalej. Więc za naturalne powinno być uznane, że reszta również się nie krępuje i rozmawia w ten sposób o niej.  — Nie ważne. Czy mogłabym coś zrobić, żeby ludzie przestali mnie unikać albo szeptać do siebie "Ej, patrz, to ta idiotka, która łapała w nocy smoka", bo strasznie to boli, a mi głupi. Bardzo głupio — wyjaśniła. Odparłem, że optymistycznie niedługo o tym zapomną, gdy zrobi się inna, większa drama. 
I wtedy wszedł Dexter. Dziecinne przezywanie się, które wyraźnie uświadomiło mi różnicę wieku. Gdyby ta banda bachorów miała tyle lat co ja, już dawno zrezygnowaliby z takiego przejmowania się ludźmi. 
— Jane... Oni już nie są razem... Tak w ogóle, to tak, przesadziłaś i to już dawno — westchnąłem głośno, nie wiedząc, czy wypada mi zrobić klasycznego facepalma. 
— Ups... Nie wiedziałam... Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, należało się temu skurczybąkowi — powiedziała dumnie. Chyba nad przyszłą przelaną krwią. Ta, problem polega na tym, że Dexter to typ, z którego wrogów się nie robi. Albo można skończyć jak Cesarzowa Meksyku, która piła wodę z fontanny, bojąc się, że wszystko co jej podają może być zatrute. A doskonale wiedziałem, że Dex nie miałby żadnego problemu z upozorowaniem samobójstwa lub drobnego wypadku. 
A potem akcja z cudownym Alexem, jeszcze cudowniejszą Shioko. I głos w oddali.
— Gdzie to jest? —  Głos ewidentnie należał do dyrektora.
—  Tutaj, piętro wyżej, panie dyrektorze — odpowiedział Dexter. 
Zerknąłem szybko na przerażoną dziewczynę, zanim złapałem ją za rękę, otworzyłem pstryknięciem drzwi schowka i wciągnąłem nas oboje do środka ciasnego i ciemnego pomieszczenia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis