niedziela, 3 września 2017

Od Henia, CD Ktoś

Byłem pewien, że nie dam rady wejść do swojego pokoju. I co wtedy? Zostałbym tu sam, na pastwę losu, na pastwę osób, które mnie nie polubią i zjedzą, będę spał na korytarzu, nie będę mógł się uczyć, aż w końcu wyleją mnie z tej szkoły, a ja w rozpaczy utopię się w przyprawach mojego ojca. Zatonę w morzu mielonej papryczki i będą mnie do końca życia szczypać oczy i...
I na szczęście udało się. Drzwi w końcu ustąpiły, a ja na spokojnie mogłem wejść do środka. Wpierw rozejrzałem się dookoła. Nikogo nie było. Cholercia, nawet nie wiedziałem, które łóżko jest wolne, którą szafę mogę zająć i... Ach, nie. Po biurkach od razu było to widać. Drogą dedukcji w końcu doszedłem do tego, gdzie będę spał. Szafę też znalazłem i moje rzeczy też ją znalazły, a do tego wygodnie w niej ułożyły. Nie wiedziałem jednak, co mam ze sobą zrobić. Samotna wędrówka po akademiku odpadała, bo jeszcze bym się zgubił. Wyjść do budynku akademii strasznie mi się nie chciało; pogoda wolała, żebym został w pokoju i poprzeglądał swój kuralet.
Następnego dnia mój humor był po prostu kiepski. Nie dość, że nie zdążyłem poznać swoich współlokatorów, czyli nawet nie wiedziałem z kim będę mieć do czynienia, to zaspałem. I tak - rano też minąłem się z tymi dwoma ktosiami. Do tego mundurek nie chciał ze mną współpracować i zanim się obejrzałem, zostało mi dziesięć minut na dotarcie na stołówkę i zjedzenie czegokolwiek. Z krzywo związanym krawatem i potarganymi kłaczyskami, biegałem, naprawdę biegałem, i umknął mi fakt, że pogoda znacznie się poprawiła. Co tam piękne słońce i brak śniegu, gdy brzuszek burczy, bo się kurczy. 
Wleciałem na stołówkę, robiąc przy tym trochę zbyt dużo hałasu. Ale nie przewróciłem się! Zostało mi jeszcze siedem i pół minuty, pomyślałem, biorąc tackę w dłonie. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy była fasola. Jej było najwięcej. Chyba nikt jej nie ruszał. Fasola, fasola, fasola, fasola... Heather coś o niej mówiła. Nie mogłem sobie jednak przypomnieć co i w ten sposób wylądowała na moim talerzu. A gdy już usiadłem przy wolnym stoliku i wpakowałem łyżkę do dzioba - niczego nie żałowałem. Była naprawdę dobra. Jedynie te dziwne spojrzenia w moim kierunku trochę zbiły mnie z tropu. O co im, kurka wodna, chodzi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis