Spojrzałem, mrużąc oczy na dziewczynę. Miała roztrzepane włosy, zdecydowanie wyglądała, jakby przeżyła dosyć zaawansowany lot na dużej wysokości, co tylko upewniło mnie w przekonaniu, że wszyscy ikarzy są tak samo szurnięci na punkcie latania. W teorii nie powinno oceniać się nikogo po pozorach, ale w praktyce takie i różne inne smaczki znacząco wpływały na wizerunek całej rasy. Jeden puzzel jednym puzzlem, ale jeżeli było ich więcej, mogły stworzyć naprawdę ciekawy obrazek. W dobrym i złym tego słowa znaczeniu.
— Cześć, jestem nową uczennicą. Mógłbyś wskazać mi drogę do sekretariatu? — Zamrugałem kilkukrotnie, zastanawiając się czy od razu zrypać dziewczynę, zadać pytanie o barwę jej skrzydeł czy rzucić nową na pożarcie prawdziwemu potworowi. Szybki rzut oka na jej beztroską minę, która wyraźnie wskazywała, że Violet nie przejmowała się własnym spóźnieniem i, voila, decyzja została podjęta w mgnieniu oka. Uśmiechnąłem się szeroko, kiwając głową.
— Witaj, Violet, jestem Dexter. Chodź za mną, a właściwie leć. — Jedna z moich brwi poszybowała w górę, gdy dostrzegłem stopy dziewczyny, lekko unoszące się nad ziemią.
Pięć minut później znajdowaliśmy się już w sekretariacie, gdzie Est wzięła dziewczynę w obroty, obrzucając ją wymownym spojrzeniem i cedząc bardziej subtelne przytyki w stronę koloru skrzydeł. Doskonale wiedziałem, że sekretarka nienawidziła spóźnień, ale jeszcze bardziej nie lubiła, gdy ktoś przyłaził ze skrzydłami.
Cudowne uczulenie na pierze.
Poczekałem na zewnątrz pomieszczenia, aż Violet wyjdzie z niego z kartą atlancką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz