Bez skrupułów przylepiał się do mnie, pociągał za ogon, wieszał się na mnie. Mi pozostało to znosić i cicho wzdychać. Małpka. Rzep na psim ogonie, osa lecąca do mięsa.
Posłusznie za nim podążałem, co jakiś czas zwalniając, by nie deptać mu po piętach. Rozglądałem się po lesie. Z jednej strony niepokoił, z innej natomiast wydawał się być istną oazą spokoju, a wszystko to tak niesamowicie kłóciło się ze sobą, że panująca tu atmosfera była gęsta. Jakby człowiek musiał przedzierać się przez grubą mgłę oparów, które, tak naprawdę, nie istniały.
Zatrzymał się. Oglądnął zwłoki ślimaka, który padł ofiarą strasznej podeszwy jego buta. Zerknął na mnie. Jego mina nie była zbyt radosna.
— Aurel, mój kochany przyjacielu, pamiętasz, gdzie weszliśmy do lasu? Jesteś w pewnej części kotem, prawda? One mają świetną orientację w terenie. Musisz pamiętać! — Szlag mnie trafił, żyłka pękła, szambo wyjebało. Nie jestem kotem, do cholery jasnej. To, że mam łapy i ogon, nie zalicza mnie do istot spokrewnionych z tymi uroczymi, ale i podłymi zwierzątkami.
Westchnąłem. Ponownie. Robię to zbyt często, ale cóż poradzić, skoro ręce opadają mi przy tym osobniku. Przewróciłem od niechcenia oczami i odwróciłem się na pięcie. Łapie. Poduszce? Cokolwiek.
— Za mną, szczeniaku — mruknąłem, przeciągając kitą pod jego nosem. Kichnięcie. No, a następnie, nasłuchiwanie za jakimikolwiek oznakami życia, uciszanie tego gnojka i podążanie za dźwiękiem. Gwar rozmów był słyszalny (przynajmniej dla mnie) przez cały czas, więc nakierowanie się na szkołę było, jak przeskoczenia z drzewa na drzewo z palcem pod ogonem.
— Uważaj na siebie, gdy u niego będziesz — bąknąłem. Powtórzyłem się, wiem, ale chciałem mieć pewność, że tym razem go nie skrzywdzą. Nie, gdy o tym wiem. Nie, gdy jestem tego świadom. Nawet jeśli razem z bólem płynie przyjemność dla niego. Cierpienie nie jest tego warte. Po prostu nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz