Przygotowania do parapetówki u Hery zaczęły się już na wiele godzin wcześniej. Najpierw makijaż, potem włosy, na końcu strój. W końcu, trzeba tam jakoś wyglądać! Bardzo ciekawiło mnie, z kim będę się bawić. Wszystko miało być, ponoć uczciwie, losowane. Nie mogłam się zdecydować jaki podkład wybrać, bo każdy wydawał mi się albo "zbyt wchodzący w pomarańcz", "za ciemny" albo "niepasujący". Pomalowałam oczy na ciemno, jak to miałam w zwyczaju, a na usta nałożyłam matową szminkę w kolorze bordowym. Zerknęłam na zegarek. O matko, już taka godzina?! Na włosy zużyłam mnóstwo lakieru, bo, jak na złość, nie chciały się ułożyć. Spięłam je w pewną fryzurę, którą parę lat temu pokazała mi ciocia. Dlaczego tak rzadko chodzę w upiętych włosach? Wyglądają znacznie ładniej niż rozpuszczone, którymi notabene niemalże szuram po podłodze.
Zorientowałam się, że powinnam już wychodzić, więc szybko musiałam dobrać strój. Sukienka.
Jasnoniebieska? Nie pasuje.
Czerwona? Nie, chyba już z niej wyrosłam.
Czarna? Ooo, tak.
Wybrałam więc zwykłą, klasyczną czarną, z wycięciem na plecach. Wzięłam torebkę pod kolor i buty na obcasie i ruszyłam na imprezę. Pewnie znowu będę ostatnia, pomyślałam.
Kiedy przyszłam okazało się, że większość osób już przybyła, jak mogłam się tego domyślić. Czerwonowłosa wcisnęła mi jakiś śmierdzący, ale dobry w smaku trunek i karteczkę z imieniem mojej pary. Ciekawe, jakiego ładnego chłopca wylosuję do zabawy...
Na karteczce widniał napis "Loretta". Chwila, chwila, kto to jest i jak wygląda?! Chciałam zapytać o to Hery, ale już jej nie było. Przełknęłam ślinę, niepewnie rozglądając się po pokoju. Część osób była mi znajoma, część nie, ale jej za nic nie kojarzyłam. Miałam zamiar zacząć pytać się wszystkich dziewczyn, których nie kojarzę, czy są Lorettą, ale to byłoby głupie, więc stałam nieśmiało czekając, aż (miejmy nadzieję) dziewczyna mnie rozpozna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz