— Chodziło mi o jedno słowo, nie cały wykład — przerwał mi, parskając przy okazji śmiechem. Poczułem wręcz się urażony całą tą sytuacją, ja tu serce otwieram, staram się, chociaż doskonale wie, że w moim wypadku usłyszenie równie długiej wiązanki na temat własnych emocji zakrwawia na cud i inne dziwne rzeczy.
— I ja nie mam zamiaru popełnić tego błędu, Dex — kontynuuje, a ja doskonale wiem, że nie potrafię się długo na niego gniewać. Nie na niego. — Bo oboje spierdoliliśmy. Po równo. I kocham ciebie. Z twoją całą dupkowatością — prychnąłem — i gburowatością, dominacją, twoim zamiłowaniem do przypadkowego robienia mi krzywdy, przypadkową narzeczoną, z tym wymigiwaniem się od każdej pracy, z brakiem umiejętności gotowania, z całkiem fajną rodzinką, z miłością do kotów i z czymkolwiek, co się z tobą wiąże. Biorę cały pakiet. — Uśmiechnął się, całując mnie. O tak, na takie rozwiązania zdecydowanie mogłem się zgodzić. I trzeba będzie pomyśleć o lepszej metodzie rozwiązywania naszych problemów niż rozstanie, bo to żadnemu z nam nie służyło. Objąłem go dłońmi, zauważając, jak bardzo schudł przez cały ten czas. Mój dziki kot, który jak zwykle topił wszystkie swoje nieogary w hektolitrach kawy.
Oczywiście, wiedziałem, że nie będzie od razu dobrze. To będzie bardzo długi okres ścierania granic, tworzenia nowych stref komfortu, sprawdzania z czym czujemy się dobrze, a z czym nie. I obudowywania zaufania, to przede wszystkim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz